Śladami Philleasa Fogga w hołdzie miłości małżeńskiej
Najnowsza książka Wiktora Moszczyńskiego nie opisuje w różnych aspektach polskiej społeczności mieszkającej w Wielkiej Brytanii. Nie jest też politycznym pamfletem. Napisana po angielsku należy do gatunku książek podróżniczych, nie jest to jednak przewodnik, a dziennik niezwykłej podróży. W niektórych fragmentach wyraźnie przypomina książki Billa Brysona, który umiejętnie łączy opis odwiedzanych miejsc z rozważaniami polityczno-społecznymi i wspomnieniami.
Jak to się stało, że Wiktor, działacz społeczny, typowe „zwierzę polityczne” zabrał się za pisanie książki podróżniczej? Złożyło się na to kilka kwestii. Po pierwsze, podczas pandemicznego zamknięcia Wiktor i jego żona Albina jak wiele innych małżeństw marzyli, by wyrwać się w szeroki świat. Po drugie, chcieli w szczególny sposób uczcić 50-lecie małżeństwa. Po trzecie, jedną z ulubionych książek dzieciństwa Wiktora było „W osiemdziesiąt dni dookoła świata”, które po raz pierwszy trafiło na półki księgarskie 150 lat temu. Kiedy w jednym z kolorowych dodatków trafili na reklamę o podróży śladami bohaterów książki Julesa Verne’a, postanowili skorzystać z okazji. No i mieli pieniądze, by sobie na to pozwolić: sprzedali duży dom na Ealingu i przenieśli się do obszernego, wygodniejszego na stare lata mieszkania.
Zawsze uważałam Wiktora za osobę świetnie zorganizowaną, pracowitą, który angażuje się nawet w przegrane sprawy z nadzieją, że da się zmienić świat na lesze. Podczas spotkania promocyjnego, które odbyło się w Ognisku Polskim, Wiktor zaznaczył, że pierwsza część książki dotyczy przygotowań do podróży, a także opowiada o działaniach, w które autor był w ostatnim czasie przed wyjazdem zaangażowany. Podczas tego spotkania, ilustrowanego zdjęciami, Wiktor tę część pominął. Pomyślałam, że tę pierwszą część także opuszczę. Tak się jednak nie stało. Podchodzę do czytania metodycznie – od pierwszej do ostatniej strony. Nie potrafię przerzucać stron, czytać wyrywkowo.
Na tych pierwszych stu z ponad 400 stron spotkałam wielu znajomych, a także bliżej poznałam autora. Zawsze uważałam Wiktora za optymistę, a zobaczyłam jego inną stronę. To w niektórych fragmentach przejmująco smutna opowieść o starzeniu się, o zmaganiu z chorobami, o wewnętrznych rozterkach. Do tego dochodzą problemy organizacyjne związane z podróżą: starania się o wizy, szczepienia, problemy ze służbą zdrowia itp. Przyznaję, że gdyby o mnie chodziło, to zrezygnowałabym z całego przedsięwzięcia nawet za cenę nie odzyskania zadatku. Wiktor należy jednak do osób zdeterminowanych i upartych.
Dla Wiktora trzymiesięczna podróż oznaczała wyrwanie się z codziennych obowiązków – pracy zawodowej (dwa dni w tygodniu), działalności społecznej i opieki nad chorą żoną, która ma trudności w poruszaniu się. Bezczynność? Dla niego nie do pomyślenia. Przed podróżą Wiktor ma poważne obawy. Czy podróż nie okaże się zbyt trudna fizycznie przede wszystkim dla żony? Jak obydwoje zniosą zamknięcie na małej przestrzeni? To dwoje ludzi o odmiennych charakterach i upodobaniach. Wiktor nie znosi bezczynności. Dlatego też postanowił pisać dziennik podróży, nie w starym stylu w oprawionym notatniku, a internetowy blog. Te codzienne notatki stały się podstawą książki. Wydał ją bardzo szybko – zaledwie w pół roku po powrocie do domu.
Wiktor potraktował podróż dookoła świata jako kolejne „zadanie do wykonania”. Jeśli Borealis nie stoi w którymś z portów i nie odbywają się wycieczki do ciekawych miejsc, to dla podróżnych organizowanych jest wiele zajęć. Wiktor korzysta z wielu z nich. Prawie codziennie bierze udział w quizie z wiedzy ogólnej, chodzi na koncerty i występy artystów, na wykłady z różnych dziedzin itp. Sam wygłasza wykład o podróży bohatera „80 dni…”.
Książka napisana jest barwnym, bogatym językiem. Wyraźnie widać, że angielski jest pierwszym językiem autora, który nie szczędzi czytelnikowi opisów odwiedzanych miejsc, historycznych odnośników, swojego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość także tę polityczną. Ma także poczucie humoru, choćby w takim fragmencie, który podczas spotkania w Ognisku przeczytała Rula Leńska: „I ordered a Russian vodka and lemonade. Disappointingly nobody here stored vodka in a frezer. They just served it cool with ice cubes! Urrgh! There was live music from the Sattus Band and about eight ladies in their sequin dresses were jigging about on the dance floor. A dance floor of ladies without even one male is like a meadow without buttercups. It looks incomplete. Somebody had to fill the void.”
Autor zdaje sobie sprawę z tego, że zamożnym podróżnym pokazywana jest tylko część prawdy o miejscach i krajach, które odwiedzają na jeden dzień. Czuje, że prawdziwa dusza zwiedzanych miejsc jest dla niego zamknięta na kłódkę.
Książkę Wiktora Moszczyńskiego polecam wszystkim tym, którzy wybierają się w daleką podróż. Niekoniecznie na około świata. Jeśli ktoś ma zamiar spędzić wakacje w Indiach, a nawet bliżej – w Lizbonie czy Egipcie znajdzie tu sporo interesujących szczegółów. Z pewnością powinni przeczytać ją ci, których pociągają podróże statkiem, bo poznają panujące na liniowcach obyczaje i uchronią się od zabierania niepotrzebnych rzeczy, na przykład – Wiktor przytaszczył z Londynu atlas świata, a znacznie mniejszy i poręczniejszy czekał na niego w kabinie.
Książka jest starannie wydana, na błyszczącym papierze, co ważne jest ze względu na reprodukcję zdjęć. Przez to jest ciężka i nie nadaje się do czytaćnia w metrze. Osobiście nie lubię czcionki jaką jest złożony tekst, ale to kwestia gustu. A jeśli chodzi o zawartość, to w kilku miejscach z pewnością wzięłabym do ręki nożyczki redaktorskie.
Katarzyna Bzowska
„Tydzień Polski”, 2.02.2024