Czytanie utworów Józefa Wittlina

Home  »  Bez kategorii  »  Czytanie utworów Józefa Wittlina
lip 8, 2013 ZPPnO

Wittlin, Wittlinówna i Wittlinolog

Dzieci wielkich i sławnych ludzi rzadko dziedziczą talenty rodziców.  Cokolwiek osiągają, mało czy dużo, mają jedno  nie do odebrania –  niepospolite dzieciństwo.  Nieliczni piszą wspomnienia. Jestem pod mocnym wrażeniem takiej książki wspomnieniowej.  Córka Józefa i Haliny Wittlinów, Elżbieta,  wydała rzecz zat. „Z dnia na dzień”.  Czytałam ją jak najciekawszą powieść. O książce, a Januszem Guttnerem kolejny program z cyklu „Czytanie utworów znanych polskich poetów”. A wybraliśmy Wittlina. Zadziwiające zbiegi okoliczności  odpowiadają coraz częściej  za kształt tych naszych seryjnych programów, które mają ustaloną strukturę, ale są otwarte na niespodzianki.  W dotychczasowych 14 programach było ich pod dostatkiem.  Aby poczytać w kameralnej salce Ogniska Polskiego utwory Józefa Wittlina, musieliśmy poczekać na przyjazd prof. Ryszarda Zajączkowskiego. Wydawało nam się,  że ten coraz częściej piszący, solidnie obrastający wiedzą o Wittlinie akademik z Lublina, staje się na naszych oczach najpoważniejszym wittlinologiem.  Przypadkowo zwierzyłam się Barbarze Gaździk (z polskiego Londynu) o przygotowywanym programie, a ona nie omieszkała powiadomić o tym, Elżbiety Wittlin, z którą – ku mojemu szczeremu zdumieniu –  koresponduje.  No i tutaj pojawił się  ten szczęśliwy splot losu:  Wittlinówna  przyjechała z Madrytu na  kameralne spotkanie o swoim ojcu. Przywiozła wspomnianą książkę, którą  opublikowała najpierw po angielsku, a pod koniec 2012, doskonale przetłumaczoną wydano  ją w Toruniu. Co więcej, przyprowadziła młodego wnuka Jasona i jego amerykańską żonę.

Prof. Ryszard Zajączkowski  wprowadził słuchaczy do programu poetyckiego arcyciekawymi informacjami  świeżo zebranymi  w Bibliotece Polskiej w Londynie. Znalazł,  że w tym roku minęło 50 lat od pierwszej wizyty Józefa Wittlina nad Tamizą. Poeta przyjechał z Nowego Jorku na zaproszenie Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Owo spotkanie odbyło się – i tutaj czekało nas   kolejne zaskoczenie – w tej samej salce, w której zgromadziliśmy się 30 czerwca, aby czytać jego wiersze. Elżbieta Wittlin przypuszcza, że podczas tego spotkania, rysował ojca Feliks Topolski, ponieważ rozpoznała ten sam kominek w tle.  A jest to najlepsza karykatura ojca w jego kolekcji.  I tak w okamgniniu nasz literacki program otrzymał dostojną ramę. Staraliśmy się bardzo, aby najlepiej przypomnieć twórczość  pisarza, który  przed wojną  rozsławił imię polskiej literatury  powieścią „Sól ziemi”, przetłumaczoną na, bodaj,  18 języków. Książka byłaby nominowana do Nagrody Nobla gdyby nie zapowiedziany przez autora jej dalszy ciąg. O Józefie Wittlinie mało się mówi dzisiaj w kraju, niewiele wznawia jego książek, chyba więcej zainteresowania pisarzem okazuje zagranica aniżeli rodzima kultura. A jest to wciąż  „poeta nieodczytany” – zdaniem prof. Zajączkowskiego, który umieścił tę twórczość na czterech piętrach i ciekawie opisał. Pierwszy poziom, ogólnodostępny, tworzą dzieła opublikowane i znane, w tym  poezja, proza, eseje, tłumaczenia. Jest to nieduży zbiór książek, ale zdaniem Czesława Miłosza „niewielki obszar twórczości nie umiejsza twórczości”.  W oczach córki pisanie ojca miało charakter martyrologiczny, pisał wolno, nieustannie poprawiał, odwlekał, nie dostarczał obiecanych tekstów w terminie, a swego przedwojennego wydawcę Mariana Kistera, doprowadzał do granic rozpaczy. Zazdrościł przyjaciołom łatwości pisania i wcale tego nie krył. Potrafił (mocno sfrustrowany) wyścielić kocią kuwetę polskimi gazetami ze zdjęciami Lechonia, Tuwima, Wierzyńskiego i nawoływał ukochane zwierzęta: „Nie na dywan, na Wierzyńskiego, na Tuwima, na Lechonia, w zależności od tego, czyje zdjęcie akurat udostępniał”. Drugi poziom wypełniają listy pisarza do przyjaciół, rodziny, wydawców, znanych humanistów.  Listów są tysiące, ciągle skądś wypływają, bo władający biegle kilkoma językami pisarz utrzymywał szerokie kontakty z wybitnymi postaciami tamtych czasów. Jeśli miał dobry dzień to potrafił napisać nawet 30 listów. Epistolografia Wittlina jest ciekawym komentarzem do aktualnych wydarzeń na świecie, a także do wlasnej twórczości. „Należy tylko przejść przez te pierwsze akapity  poświęcone chorobom – żartowała Elżbieta Wittlin – bo prawdą jest, że ojciec był schorowany, bardzo wrażliwy, wątły, ale miał też trochę z hipochondryka. I to bywało na codzień uciążliwe”.  Kolejny poziom twórczości  (trzeci), wypełniają notesy pisarza zdeponowane w Muzeum Literatury w Warszawie.  Kieszonkowych notatników – pisanych nieprzerwanie przez 40 lat, wkładanych do palta lub spodni, wożonych z kraju do kraju, przekładanych do walizek i składowanych w domowym archiwum – było 130. Można się domyślać, że prowadził te zapiski dla siebie, notował obserwacje, robił notatki do przyszłych utworów, zapisywał rodzące się myśli… A może zapełniał te notesy po to, aby pozostawić po sobie najprawdziwsze oblicze? –  jak sugeruje prof. Zajączkowski.  Tematyka zapisków jest szeroka, wybijają się motywy teologiczne, np. z ciekawymi rozważeniami na temat łaski. Pisze poeta m. in. Całe moje życie jest pochodem w stronę łaski?; ?Jeżeli łaska boska nie działa samoistnie to trzeba ją sprowokować?; ?Najwyższą dystynkcją jaką człowiek może osiągnąć jest świętość?. Warto przypomnieć, że  Józef Wittlin przeszedł na katolicyzm w wieku 57 lat, dopiero na emigracji w Ameryce. Był gotów zrobić to wcześniej, ale nie chciał przechrzcić się wtedy kiedy żydom było źle, wolał to zrobić wtedy kiedy żydom było dobrze. Materiał zawarty w notatnikach jest najmniej obrobiony literacko, ale najgłębszy, ukazuje mało znanego Wittlina.  Wydaje się, że nawet w tej postaci opublikowany, zyskałby wdzięcznego czytelnika.  Natomiast zupełnie nic nie można powiedzieć o pamiętniku pisarza. Kiedy wyszło na jaw, że prowadził rodzaj dziennika i przekazał go bibliotece w Harwardzie, Elżbieta Wittlin pojechała tam w asyście wnuczki Hemingwaya, dobrze znającej sławny akademicki  ośrodek. Niestety, obie niczego nie wskórały. Józef Wittlin opieczętował pamiętnik zakazem czytania i publikowania go przez 50 lat od swojej śmierci. Czeka nas zatem następnych 26 lat (pisarz zm. w 1976r.) do wypełnienia ostatniego kręgu wtajemniczenia do życia i twórczości Józefa Wittlina.

Czy wspomnienia córki, Elżbiety Wittlin-Lipton, zawarte w książce ?Z dnia na dzień? dorzucają wiele nowego do portretu pisarza? Myślę, że dopowiedzieć mogą do tej twórczości niejedno, przede wszystkim o jego rodzinnych i przyjacielskich związkach, niewiele o układach zawodowych, więcej o zwyczajach, upodobaniach, charakterze,  stosunku do najbliższych. Niektóre sceny i sprawy są kapitalnie opisane. Do takich należą pobyty Elżbiety i jej matki u Iwaszkiewiczów w Stawisku, rodzinne wakacje spędzane w Hunter w stanie Nowy Jork, gdzie zjeżdzała cała śmietanka polskich uchodźców. Jedną z bardziej wzruszających jest spotkanie z rodziną Aszkenazów w Brukseli 1940 r., w drodze do ojca znajdującego się w Paryżu. Biednie wyglądającą Halinę Wittlin serdeczna przyjaciółka Anni Aszkenazy ubiera w swoje wytworne stroje, aby … ułatwić spotkanie małżonków po roku niewidzenia. Najwyższą zaletę książki upatruję w podjęciu przez autorkę ambitnej próby uchwycenia odległych czasów i  spraw w percepcji i wrażliwości dziecka. Siedmioletnia Elżbieta patrzy na ostatnie przedwojenne polskie lato jak normalne dziecko, które spędziło cudowne wakacje, wraca do pięknej i wciąż gorącej Warszawy, tęskni do ulubionych cukierni, koleżanek, lalek pozostawionych w domu… Nie dostrzega groźby. Jako współczesny narrator artykułuje atmosferę tuż przedwrześniową w esencjonalnym zdaniu, wybranym z zapamiętanych wówczas scen: Panowie poluźniali krawaty, niektórzy zarzucili na ramię marynarki, kołyszące się niepewnie na jednym palcu.

Wyniesione z domu wykształcenie, oczytanie, towarzyską ogładę potrafiła przerobić na swój bread and butter. W Nowym Jorku studiowała sztukę, projektowanie wnętrz, zajęła się teatrem eksperymentalnym i scenografią. W wieku 18 lat wyszła za mąż za francuskiego inżyniera, Michela Lipton. Z mężem i synem Jamesem wyjechała do Hiszpanii. Tam studiowała poezję hiszpańską, historię sztuki i architektury, poszerzyła, a raczej stworzyła swój własny krąg artystyczny i intelektualny. Zajęła się też przekładami utworów ojca na inne języki, a na jej twórczość oddziaływali zaprzyjaźnieni z nią: hiszpański noblista Vicente Aleixandre, Francisco Brines, Jose Olivio Jimenez, Jan Kott, Antonio Regalado, Sita Gomez de Kanelba.

Książka Elżbiety Wittlin napisana pięknym językiem, plastycznie, z masą dygresji do sztuki,  ulubionych filmów,  muzyki, z humorem nazywanych słabości (?A Wittlinowie zęby mają gorsze niż Carmencita Franco i niektórzy Burbonowie?.), wciąga czytelnika ładunkiem rozbrajającej szczerości, a nade wszystko treścią spraw należących do kanonów wykształconego Europejczyka. Dedykowana mężowi, synowi i wnukowi jest w gruncie rzeczy podziękowaniem złożonym matce. Zarówno ona jak i ojciec zawdzięczają jej egzystencję. Po pięknej matce Halinie odziedziczyła świetlistą urodę i wiele talentów, którymi nas ujęła na ostatnim Czytaniu wierszy Wittlina.

Regina Wasiak-Taylor