Relacja z 5 Salonu Literackiego, którego gościem był pisarz Antonii Libera
Nie tylko Madame
Rzadko zdarza się, by debiut prozatorski spotkał się z tak gorącym przyjęciem. Krytycy mówili jednogłośnie: to książka wyjątkowa, wspaniała, łącząca cechy ?czytadła? z prozą z ?wyższej półki?, to książka o dojrzewaniu, ale też o sprawach fundamentalnych, jak potrzeba wolności i przemijanie. Wkrótce przyszły nagrody i tłumacze. W sumie Madame (bo o tej książce mowa) przetłumaczono na dwadzieścia języków. Ciekawa jestem, jak przyjmowana jest ona w krajach odległych od naszej kultury, a nawet ? jak na nią reagują mieszkańcy Europy zachodniej. Opowiada przecież o rzeczywistości, której nie znali.
Antoni Libera był późnym debiutantem ? pierwsze wydanie Madame miało miejsce w 1998 r., a więc kiedy autor dobiegał pięćdziesiątki. Ale w moim przekonaniu nie był wcale debiutantem. Już wcześniej, po skończeniu polonistyki i uzyskaniu doktoratu, wydał szereg tłumaczeń, głównie prozy i dramatów Samuela Becketta, a w 1990 r. na zamówienie londyńskiego Royal Court Theatre, napisał jednoaktówkę Eastern Promises, która została na tej scenie wystawiona i opublikowana w tomie The May Days Dialogues, a po polsku w „Dialogu” pod tytułem Czy Europa musi zginąć?. Do beletrystyki wszedł znacznie wcześniej, jako bohater powieści Jerzego Andrzejewskiego. Gdy w „Twórczości” ukazał się fragment Miazgi, a później pojawiły się kłopoty z cenzurą, Libera napisał do autora list. Odpowiedź przyszła tuż przed jego dwudziestymi urodzinami z propozycją spotkania. I tak student polonistyki spotkał się po raz pierwszy z autorem, który już wtedy (jeszcze przed KOR-em) uznawany był za autorytetem, przede wszystkim za odwagę publikowania w paryskiej ?Kulturze? pod własnym nazwiskiem, za co spotkały go trudności z drukiem w Polsce.
Podczas tego spotkania Andrzejewski zwierzył się, że nie dokończy swej powieści. Ukradziono mu notatki, co uniemożliwia mu pracę, a poza tym czasy są takie, że dzieła powinny być niedokończone, jakby urwane w pół zdania.
Na tym się rozstaliśmy – pisze Libera w eseju Droga do literatury. – Ja jednak z miłości do literatury, czy raczej do tego fikcyjnego świata, który mnie wówczas, nie wiem dlaczego, jakoś mnie urzekał czy frapował, nie dałem za wygraną. I napisałem szkic (wykorzystałem go przy okazji jako pracę roczną na polonistyce), w którym zanalizowałem ideę niedokończenia i wyłuszczyłem, na czym plegałoby, a ściślej p o w i n n o b y polegać.
Szkic ten wysłał autorowi Miazgi i Andrzejewski w dowód wdzięczności za „nieocenioną terapię” włączył do powieści pierwszy, nieco zmodyfikowany, list Libery, któremu zaproponował napisanie swoistej parodii eseju o idei „niedopończenia”.
Przyjąłem zlecenie i wywiązałem się z niego – pisze Libera i dodaje: – Oto w ciągu krótkiego czasu z marzyciela, błędnego młodzieńca nieco naiwnie zauroczonego literaturą, stałem się tej literatury animatorem, postacią książki i, którą dopiero co traktowałem jako całkowicie „zewnętrzną” wobec mnie i jakoś już jednak dokonaną (mimo niedokończenia), a wreszcie swoistym jej współautorem. Zdawałem sobie sprawę, że jest to przygoda niezwykle rzadka czy nawet jedyna w swoim rodzaju.
Takim młodym, tuż przed maturą, „błędnym rycerzem”, marzycielem, zafascynowanym literaturą jest bohater powieści Madame, a tytułową bohaterką, której imienia nie poznajemy do końca powieści, jest nauczycielka francuskiego, osoba „zewnętrzna” wobec siermiężnej, szarej PRL-owskiej rzeczywistości, gotowa na wiele, by się z niej wyrwać. To książka dziejąca się w Warszawie, ale też z ogromną ilością odnośników literackich, zahaczających o dalekie podróże w czasie i przestrzeni. Pisana w pierwszej osobie, nie jest z pewnością biografią, nawet „łże-biografią”. jak określa pisanie o sobie Tadeusz Konwicki, choć z pewnością jest tam wiele elementów bardzo realnych, znanych mi z ówczesnej rzeczywistości. Jedną z nich jest, na przykład, wystawa późnych prac Picassa w Zachęcie. Moja szkoła mieściła się tuż obok i nic dziwnego, że nasza polonistka, stara panna, postanowiła nas na nią zabrać. Później, z wypiekami na twarzy, przyznawał otwarcie: ?Gdybym wiedziała…? Erotyki w wydaniu abstrakcjonisty były bardzo realistyczne.
Sięgnęłam po powieść Libery ponownie, wiedząc, że autor ma przyjechać do Londynu. Zastanawiałam się, czy urzeknie mnie tak, jak wtedy, przed kilkunasty laty. Urzekła. Sięgnęłam po nią także dlatego, że nie mogłam sobie przypomnieć, czy niektóre wątki, nie te fabularne, ale odnoszące się do historycznych postaci i cytaty literackie znajdowały się właśnie w tej książce, czy też w którejś z powieści Miliana Kundery. Bo rzeczywiście, coś w atmosferze obu tych autorów jest podobnego ? sposób opisu ponurej rzeczywistości, w cytatach z wielkich twórców, literackość i jednocześnie przejrzysty, klarowny język klasycznej powieści realistycznej. Obydwaj utrwalają czas na prawdę stracony, jakimw przekonaniu Antoniego Libery był komunizm.
Na wiosnę tego roku, po długiej przerwie, Antoni Libera sprawił radość wielbicielom swego talentu – wyszedł tom jego opowiadań Niech się panu darzy… I znowu krytycy piszą: „Pierwsza po 15 latach proza autora Madame”, nie dostrzegając, że wydana w 2009 r. opowieść biograficzna Godot i jego cień, to najlepszej próby proza literacka. Wierzę, że oparta na faktach, że fascynacja twórczością Samuela Becketta była autentyczna, ale to w niczym nie umniejsza wartości literackiej tej książki. Ta autobiografia jest w sposób świadomy przetworzona, co nie oznacza, że skłamana. To książka, którą czyta się jak powieść i choć ?Godot? w niej przychodzi (do spotkania irlandzkiego twórcy i jego tłumacza doszło w jednej z paryskich kawiarni), to pozostaje postacią do końca tajemniczą. Zresztą, nie o niego w tej książce tak naprawdę chodzi. Powieściopisarz wcale nie musi wymyślać losów swoich bohaterów. Może opierać się na własnych przeżyciach. Wszystko zależy od tego, co wybiera i jak to robi. Antoni Libera potrafi to robić znakomicie.
Ale wróćmy do opowiadań. Na niewielkich rozmiarów tom składają się trzy, bardzo różne, historie. Łączy je to, co zawsze występuje w pisarstwie Libery: melancholia, pełna wspomnień i odniesień do upływającego czasu. Niektóre fragmenty są napisane tak, że można je czytać jak poezję i to tę najwyższej próby. To cofanie się w czasie, oglądanie starych fotografii i obrazów. Radzę czytać te opowiadania słuchając muzyki Schumanna, a szczególnie jego Toccata C-dur. Ci, którzy sięgną po książkę szybko zrozumieją dlaczego. To książka o nieuchronności przemijania, o ciągłej potrzebie weryfikowania dokonanych wyborów, o zawiedzionych aspiracjach i o tym, co wyznacza sens życia.
To także hołd dla Żoliborza, dzielnicy Warszawy, w której urodził się i całe życie mieszka Antoni Libera. Ten ?piękny brzeg?, choć tu pierwsze powstańcze strzały, ucierpiał stosunkowo mniej niż inne dzielnice miasta. Prawie nietknięte zostały żoliborskie wille, dzielnica ?profesorska? i przedwojenne osiedle urzędniczo-wojskowe. W opowiadaniu ?Widok z góry i z dołu? mamy zderzenie tej części miasta, jak ona wygląda obecnie, z tym, jak miała wyglądać według niezrealizowanych planów, opracowanych jeszcze przed wojną.
Czuję się dłużnikiem Żoliborza. Wiele tej dzielnicy zawdzięczam. I chciałem jakoś ten dług spłacić. A jak można spłacić go lepiej, niż tworząc mit wierzyciela? Miasto istnieje też w słowie. Nazwane, istnieje silniej. Żoliborz jest tego godny.
Tak mówił w jednym z wywiadów Antoni Libera. Słowa te odnosiły się do żoliborskich szczegółów zawartych w Madame. Widocznie uważał, że tamtą książce długu jeszcze nie spłacił. I powrócił do tematu raz jeszcze. Takich „rzek powrotu” jest w twórczości Libery więcej. To specyficzna, wielowarstwowa literatura, nad którą w jakiś sposób czuwa Samuel Beckett.
Katarzyna Bzowska
Dziennik Polski 25.11.2013