Po raz pierwszy zobaczyłam Magdalenę Zawadzką we wspaniałej komedii „Sublokator”. Film ten to opowieść o młodym naukowcu, który poszukując ciszy i spokoju do pracy wynajmuje pokój w willi położonej w jednej z podwarszawskich miejscowości. Ciszy i spokoju nie zaznaje. Trzy kobiety mieszkające pod tym samym dachem – Katarzyna Łaniewska (komunistka), Ludwiżanka (reakcjonistka) i Magdalena Zawadzka (uczennica) – wciąż absorbują go swoimi problemami.
Dlaczego zapamiętałam ten film, a przede wszystkim Magdalenę Zawadzką, która jeszcze nie była sławną aktorką? Nie wiem. W każdym razie ta właśnie aktorka utkwiła mi w pamięci. Grywała wówczas role współczesnych dziewczyn, jak choćby w „Mocnym uderzeniu”- śliczna i pełna uroku. Sławę przyniosła jej postać Basi z „Pana Wołodyjowskiego”, ale ja pozostałam wobec filmu (jak i książkowej „Trylogii”) obojętna. Natomiast zachwyciła mnie w „Barwach ochronnych”, gdzie miała niewielką, charakterystyczną rolę żony prorektora. Doceniłam jej talent komediowy, który potwierdziła w teatralnej adaptacji powiastki Diderota „Kubuś fatalista i jego pan” oraz w kabarecie „Dudek”.
Popularność daje kino, ale prawdziwy kunszt gry aktorskiej ujawnia się w bezpośrednim zetknięciu z widzem, czyli w teatrze. Ról teatralnych Magdalena Zawadzka ma na swoim koncie wiele. Należy do tych aktorek, które są zaprzeczeniem tezy, że nie ma ról dla starszych kobiet. „Starzała się” na scenie i w filmach wraz z upływem lat i do dziś zachwyca talentem i urodą.
Mój tekst nie ma na celu przekazania czytelnikowi biogramu artystycznego. To zbiór luźnych uwag, pisanych z osobistej perspektywy. Stąd znaczące luki, bo moje doświadczenia z polskim filmem i teatrem były dość przypadkowe i z pewnością wybiórcze ze względu na emigracyjne oddalenie.
Tak się złożyło, że w ciągu jednego majowego tygodnia widziałam Magdalenę Zawadzką aż trzy razy. POSK-owym „Atrium” w minispektaklu poświęconemu Wojciechowi Młynarskiemu. Aktora opowiadała o przyjaźni z poetą, a nie tekściarzem, jak zwykł siebie nazywać, przywoływała różne teatralne anegdoty i czytała wiersze Młynarskiego. Przekonała mnie, że inaczej tekst brzmi, gdy jest śpiewany. Widziałam wzruszenie niektórych kobiet, gdy przeczytała wiersz o matce opuszczonej przez odchodzącego z domu syna. Przypomniała mi się moja babcia, która całe życie czekała na powrót ukochanego Jurka. Wierzyła, że gdzieś żyje, że do niej wróci. Zaginął bez wieści we wrześniu 1939 roku. W miesiąc później skończyłby 17 lat.
W dwa dni po spotkaniu w POSKu odbył się Salon Literacki w Ognisku Polskim poświęcony Kazimierzowi Wierzyńskiego. Salon poświęcony poecie nie mógł się odbyć bez poezji. Krótki spektakl poetycki opracował Janusz Guttner, a jego sceniczną partnerką była Magdalena Zawadzka. Były to dwa odmienne światy – pogodny, radosny aktorki i refleksyjno-depresyjny aktora. Bo taka jest twórczość Kazimierza Wierzyńskiego. W większości wybrane zostały wiersze powojenne, tworzone na emigracji, znacznie ciekawsze niż te opisujące radość z „odzyskanego śmietnika”.
I wreszcie spektakl „Uciekinierki” w warszawskim Teatrze Ateneum. Scena 20. To francuska komedio-farsa podszyta dramatem, napisana przez Pierre’a Palmade i Christophe’a Duthurona, a przetłumaczona przez Barbarę Grzegorzewską. Początkowo wydawało mi się, że jest to współczesna, kobieca wersja „Czekania na Godota”. Dwie kobietyo spotykają się na rozstaju W tym przypadku „godotem” jest samochód, jakikolwiek samochód jadący w jakimkolwiek kierunku byle z dala od miejsca, z którego się ucieka. Claude (Magdalena Zawadzka) i Margot (Sylwia Zmitrowicz) uciekają od dotychczasowego życia. Ta pierwsza z domu starców, do którego wysłał ją syn, a druga od życia w rodzinnym piekiełku, gdzie traktowana jest jak co najwyżej służąca. Stoją na rozstaju dróg, hcwiedzą czego nie chcą, ale nie wiedzą czego chcą. To Claude jest ciekawszą, osobowością z poglądami na życie, które Margot z trudem akceptuje. To ona, w przeciwieństwie do Claude podróżującej z niewielką torebką, ma w swoich dwóch walizkach rekwizyty odnoszące się do całego jej życia, tego z którego ucieka. W rezultacie Claude staje się przewodnikiem, choć także nie wie jaki ma być cel podróży w nieznane. Te tak różne kobiety początkowo patrzące na siebie wrogo z czasem zaczynają się rozumieć.
Przez pierwszą część spektaklu obie aktorki są partnerkami. Jednak od momentu, gdy Magdalena Zawadzka zmienia nocną koszulę z domu starców na elegancką sukienkę właścicielki domu, do którego się włamują, by spędzić noc w luksusowych warunkach, i po kilku drinkach tańczyć, by po chwili udawać staruszkę dotkniętą demencją, spektakl należy do niej. I nic dziwnego, że to właśnie jej przysłany zostaje bukiet kwiatów od anonimowego wielbiciela.
Ta z pozoru banalna fabuła o podróży w nieznane porusza ważne problemy zarówno natury społecznej jak i psychologicznej, co tak trafnie ujął Wojciech Młynarski w piosence śpiewanej przez Halinę Kunicką:
Oj rzucić, oj rzucić to wszystko
I z jedną walizką
nie ważne daleko czy blisko zwiać.
Każdy z nas czasem chce uciec od codzienności, ale najczęściej nie ma odwagi, by wprowadzić to w życie. Uciekinierki przynajmniej próbują. Zachęcam każdego kto zawita do Warszawy, by poszedł do Ateneum. Świetna zabawa w znakomitych dekoracjach i okazja do kilku nieśmiesznych refleksji.
Katarzyna Bzowska, „Tydzień Polski” 8.06.2024