W salonowej trzynastce
Tym razem było inaczej, bez stałych punktów programu. Gwiazda polskiego filmu i estrady Magda Zawadzka w pełni zabłysła na firmamencie londyńskiego Salonu Literackiego, oznaczonego numerem trzynaście.
Babcia, Straszydło, O biskupie fiołkowym, Topielice, Ptaszek – twórczość Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wypełnia Salę Hemara w Ognisku Polskim.
„Była wielką osobowością, która przerosła swoją epokę o przynajmniej 100 lat. Jej piękne wiersze znakomicie odzwierciedlają stany duchowe kobiet, przejmująco przemawiając do duszy czytelnika. To poezja ponadczasowa” – mówi Magda Zawadzka, siedząc razem z kolegą po fachu Januszem Guttnerem przy stoliku ustawionym na środku sceny i recytując kolejne utwory. Nastrojowe, niepowtarzalne, jedyne w swoim rodzaju.
Pawlikowska-Jasnorzewska, córka malarza Wojciecha Kossaka, była nie tylko znakomitą poetką, to również kobieta z barwnym życiorysem. Dużo podróżowała, obracała się w artystycznej bohemie, trzykrotnie wychodziła za mąż. Po wybuchu II wojny światowej wyjechała do Francji, a później do Anglii, gdzie zachorowała na raka i pomimo dwóch operacji zmarła w szpitalu w Manchesterze 9 lipca 1945 roku.
Oglądał bajki, pasjonował się sportem
To już 13. Salon Literacki, niedzielne spotkanie wypełnia salę po brzegi. Po poetyckiej uczcie, urozmaiconej romantycznymi utworami Fryderyka Chopina i Franza Liszta, granymi przez Pawła Ulmana, Magda Zawadzka odpowiada na pytania publiczności. A tych nie brakuje. Codzienne życie, małżeństwo, miłość, praca artystyczna, sława?
„Chciałam się dziś z państwem podzielić moimi książkami. Wysłałam je w kartonie z Warszawy, dotarły do POSK-u, ale tam? zniknęły. Pozostanę przy tym ostatnim słowie, które jest bardzo pojemne, bo nie chcę mówić dosadniej o całej tej sytuacji” – nie kryje irytacji Zawadzka, która w ostatnich latach opublikowała dwie pozycje – Gustaw i ja oraz Taka jestem i już. Obie w znacznej części opowiadają o jej małżeństwie z Gustawem Holoubkiem i trudno się dziwić, że podczas spotkania nie zabrakło wspomnień o tym wybitnym aktorze.
„Gucio dał mi bazę psychiczną na resztę życia. Był ciepłym, bardzo zwyczajnym i normalnym człowiekiem, a nie instytucją, jak go często postrzegano. Oglądał bajki, pasjonował się sportem, nie martwił się codziennymi sprawami, a jeśli już, to bardzo rzadko” – opowiada Zawadzka, dodając, że jej nieżyjący od ośmiu lat mąż był ufny i uczciwy, jak duży, dobrze wychowany chłopiec. Taki co to nie bije dziewczynek, pięknie opowiada i ma mnóstwo wdzięku. Po prostu mistrz, z którym nie sposób się nudzić.
„A jak ocenia pani współczesne kabarety” – pada pytanie z sali. „Nie będę nic mówić na ten temat, nie chcę być złośliwa. Natomiast ja miałam to szczęście, że przez wiele lat występowałam w Kabarecie Dudek. To był najwyższy poziom, robili go zawodowcy, największe polskie nazwiska, do których dołączyłam zaraz po ukończeniu studiów. Nie było łatwo, udało mi się sprostać tylko dzięki wrodzonej ambicji” – opowiada dzisiejszy gość.
W hipisowskim stylu
Malarz przy sztaludze, rozmowa z młodym poetą, piosenki na scenie. Tych stałych punktów, do których starzy bywalcy przyzwyczaili się podczas poprzednich Salonów Literackich, dziś nie ma. Co nie znaczy, że jest nudno. Bo Magda Zawadzka, wyróżniona w ubiegłym roku tytułem Mistrza Mowy Polskiej, ma wiele ciekawego do powiedzenia.
„W Londynie byłam kilkadziesiąt razy. Po raz pierwszy na początku lat 70. ubiegłego stulecia, na stypendium. Miasto było wówczas bardzo kolorowe, w hipisowskim stylu. Potem grałam w POSK-u i Ognisku Polskim, przyjeżdżałam tu zawodowo i prywatnie. Brytyjska stolica przeszła w tym czasie wiele zmian, cały czas podąża z duchem czasu, ale jednocześnie zachowała swój dawny klimat” – mówi Zawadzka, dodając, że podczas obecnego, pięciodniowego pobytu, po raz pierwszy była w miejscach, o których wcześniej tylko słyszała. W Royal Albert Hall (na Jeziorze Łabędzim), Globe Theatre (na Poskromieniu złośnicy) oraz na koncercie w kościele St Martins in the Fields. I, jak zapewnia, wrażenia wszędzie były niesamowite.
Pierwsza część dzisiejszego popołudnia dobiega końca, na stołach pojawia się pieczona kaczka. Tu kulinarna tradycja została zachowana. A potem o obrazie Rafaela Santi Portret młodzieńca opowiada londyński kolekcjoner sztuki Michał Kulczykowski, prezentując replikę tego dzieła.
Historia oryginału, prawdopodobnie namalowanego w pierwszym dwudziestoleciu XVI wieku, jest bardzo ciekawa. Na przestrzeni dziejów obraz należał między innymi do rodu Czartoryskich, a w czasie II wojny światowej wpadł w ręce Niemców. Po ich ucieczce z Krakowa, w wyniku ofensywy sowieckiej, zaginął i obecnie znany jest tylko z repliki wykonanej na początku XX wieku przez Roberta Hauslera. Michał Kulczykowski kupił tę kopię w 2000 roku na aukcji w Dusseldorfie.
Literacka szopka
To już cztery godziny, powoli dochodzi godzina dwudziesta. Kończy się loteria fantowa prowadzona przez Janusza Guttnera, kończy się też dzisiejsze spotkanie. Gaszenie świec, pamiątkowe zdjęcia i kolejny Salon przechodzi do historii. Kto będzie bohaterem następnego?
„Chcielibyśmy gościć Marię Drue, żeby przynajmniej w jakimś stopniu złożyć jej podziękowanie za to, co wniosła do kultury emigracji i Polonii. Od pięciu lat staram się też przygotować literacką szopkę noworoczną wzorowaną na przedwojennych kabaretach. Mam nadzieję się, że w tym roku się uda, co będzie prawdziwym świętem dla utalentowanej młodzieży: poetów, satyryków, muzyków oraz plastyków mieszkających obecnie w Wielkiej Brytanii” – mówi Regina Wasiak-Taylor, dodając, że organizację kolejnych Salonów wspierają finansowo Ambasada RP w Londynie oraz Polish Aid Foundation Trust. Stałym sponsorom jest też The Polish Bakery, dostarczając ciasta, chleb oraz upominki dla gości. Dzisiejszego wieczoru nikt nie wyszedł z Ogniska Polskiego bez prezentu z polskiej piekarni.
Piotr Gulbicki
„Tydzień Polski”
PRZY STOLIKU Z MAGDALENĄ ZAWADZKĄ
rozmawiał Janusz Guttner
Siedzimy we dwójkę, Magdalena i ja, przy stoliku, przepraszam, przy STOLIKU w Czytelniku na Wiejskiej 12a. Nad naszymi glowami, na ścianie, wiszą dwa portrety: Tadeusza Konwickiego i Gustawa Holoubka. Magda siedzi tutaj bo ma pełne prawo, ja jestem jednorazowym gościem. Mówiono: „stolik Konwickiego…”, mówiono: „serce warszawskiej, a może i ogólnopolskiej inteligencji…” Jacek Żakowski nazwał ten stolik „sanktuarium polskiej inteligencji…”, w latach 70-tych uważano go za „intelektualne zaplecze KORu”.
A wszystko to zaczęło się od, rzekłbyś, potrzeb towarzyskich. W 1957 do świeżo otwartego Czytelnika wpadł Konwicki, usiadł przy stoliku, przysiadł się do niego Tyrmand, Henryk Bereza…i tak się zaczęło. Stolik zaczął obrastać w legendę. Listę stałych bywalców czytało się jak vademecum literatury polskiej drugiej połowy XX wieku. I nie tylko literatury. W 1964 roku do stolika przysiadł się Gustaw Holoubek, osoba raczej bardzo ważna w późniejszym życiu pewnej młodej blondynki biegającej wówczas po korytarzach PWST na ulicy Miodowej. Skąd ja to wiem? Bo ja też wtedy po tych korytarzach biegałem i ta blondynka siedzi teraz razem ze mną, przy STOLIKU.
Magdalena Zawadzka: Basia Wołodyjowska… Bardzo ją lubię, ale przecież grałam w innych filmach też…a ludzie ciągle Basia i Basia…- marszczy się Magda pod wzrokiem obu portretów.
To w ilu filmach grałaś? – pytam.
A myślisz, że liczyłam!
Ale ja policzyłem: 28, nie licząc Teatru Telewizji. A przecież jeszcze teatr. Dziesiątki ról, dziesiątki sztuk.
To ma być bardzo poważny wywiad, dla bardzo poważnej gazety w Londynie, ale znamy się od tak dawna i nie widzielismy się tak długo, że ciągle wpadamy w … a co się stało z tą?…nie wiesz? bryluje w Paryżu……a on, co robi?…jakto? Już od lat nie żyje…
Magdalena i Gustaw wzięli ślub w 1973 roku. Gdzie nie zajrzysz, gazety, tygodniki, wspomnienia wszędzie znajdujesz powtarzane zdanie: „To było idealne małżeństwo…” A o takie dziś nie łatwo… I możesz w tę idealność wierzyć lub nie, ale wystarczy poczytać jak Magda o Guciu pisze, wystarczy posłuchać jak o nim mówi i wierzysz.
Pytam o życie pod jednym dachem dwóch, jak by nie było, gwiazd. Rywalizacje, walki, zazdrości, zawiści?
Coś ty! On był na to za mądry…i za dobry. A ja? Ja byłam trochę jak ta uczennica w szkole… ja się od niego uczyłam. Czy chcąc, czy nie chcąc ja się uczyłam… i tak sobie czasami myślę, że może i on czegoś tam się ode mnie też nauczył… w końcu tyle w sobie nosimy różności…
Często pracowaliście razem. Jak to szło?
Wiesz jaki to był świetny aktor! A aktorstwo to dużo więcej niż głos i prezencja… przecież wiesz… On był piekielnie inteligentny i pozbawiony jakiej kolwiek pozy. Nic nie udawał… często wiedział, a jak nie wiedział, to szukał dopóki nie znalazł. Czyśmy się kłócili? A pokaż mi aktorów, którzy się na próbach czasem nie pokłócą! Na próbach pracują emocje, w skończonym przedstawieniu kunszt.
Magda bywała w Anglii dość często. Pierwszy raz lata całe temu, chyba w 1968 na czymś w rodzaju stypendium. Pamięta Kings Road, Carnaby Street, ten cały kolorowy razzmatazz. Potem zawodowo. Z kabaretem „Dudek” Dziewońskiego, z „Egidą”, z Pietrzakiem… Raz, w Manchesterze, w szkole w której występowali wybuchł pożar. No może nie jakiś gigantyczny, na miarę Hollywoodu, ale zawsze pożar, ogień całkiem prawdziwy…
Normalnie jestem osobą temperamentną, czasami nerwową… tu ogień buzuje, a ja spokojniutko kończę przyszywać guzik, przegryzam nitkę i spacerkiem się ewakuuję. Przez okno. Na szczęście jestem na parterze! W takich podbramkowych sytuacjach się nie gubię. Zabawne. Taka jestem i już.
W 1986 byli z Guciem w Londynie na zaproszenie Urszuli Swięcickiej.
Wtedy poznałam prezydenta Raczyńskiego, Władę Majewską, Renatę Bogdańską, Marysię Drue, Felka Laskiego i wielu innych. Wspaniali ludzie. Łączyli nas z tym co kiedyś, niegdyś, dawniej… Wielu już odeszło…
Lubisz przyjeżdżać do Anglii, do Londynu?
Och, bardzo! Uwielbiam Londyn! No i te wszystkie dziwne różności… monarchię, te pomylone krany, kominki (z przodu Afryka z tyłu Arktyka), ruch na ulicach odwrotny, stałe „…how are you”, ale nie żeby to kogoś naprawdę interesowało.
Chciałabyś mieszkać w Londynie?
A wiesz, że nie. Tak jak naprawdę kocham Londyn, tak nie. Londyn nie jest mój. Czułabym się tutaj obco.
Zadaję Magdzie pytanie obowiązkowe w wywiadach z aktorami: Co jest dla ciebie ważniejsze film czy teatr?
Najważniejszy jest Jasiek. A dopiero potem cała reszta.
Jasiek?
Mój syn. Świetny chłopak. Operator filmowy ze źle skrywaną miłością do reżyserii. Zrobił kilka wspaniałych dokumentów. Możesz je sobie obejrzeć na ninateka.pl
A co z odpowiedzią na moje pytanie: teatr czy film?
Odpowiedź buja sobie na wietrze!
I z tą parafrazą Boba Dylana wychodzimy z Czytelnika. Jesteśmy na Wiejskiej. Z lewej strony imponująca bryła Sejmu, a z prawej… z prawej dramat. Jakiś bezczelny van blokuje samochód Magdaleny. A kierowcy ani śladu. I tu Basia Wołodyjowska rusza do boju. Szabla w dłoni, klakson w pogotowiu! Temperamentna? Tak jak Basi przystoi! Za chwilę pojawia się przerażony kierowca i umyka jak niepyszny. Jego tylne światło świeci długo…
Tydzień Polski, 11.06.2016