Wieczór laureatów – marzec 2015 r.
Czasem jest pięknie…
Jurorzy wszystkich nagród literackich, tych największych o światowym znaczeniu, jak i tych mało znanych, przyznawanych przez niewielke stowarzyszenia, wykonują ogromną pracę. Robert Douglas-Fairhurst, jeden z członków nagrody Bookera, w artykule, który ukazał się w ?Daily Telegraph? pod znamiennym tytułem ?Wyznania jurora?, pisze, że w ciągu dziesięciu miesięcy przeczytał 151 książek. Oznacza to, że czytał 15 książek co miesiąc. Nawet dla kogoś kto lubi czytać i czyta z pasją, taka liczba książek to bardzo dużo. Pozostaje po nich zapewne mętlik, który poźniej jakoś trzeba rozwiązać.
Sam proces wyłaniania laureatów ? pisze Douglas-Fairhurst ? był nie tyle łatwiejszy, co przyjemniejszy. Łączyło się to ze spotkaniem innych jurorów, dyskusją o lekturze i wspólnym czytaniem niektórych fragmentów. Nic dziwnego, że jurorzy tej nagrody zmieniają się co roku. Nikt nie jest w stanie wytrzymać takiej presji literackiej dłużej.
Zapewne jurorzy dorocznych Nagród Literackich Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (w skład jury wchodzą obecnie: Andrzej Krzeczunowicz ? przewodniczący, Beata Dorosz, ks. Janusz Ihnatowicz, Nina Taylor-Terlecka i Aleksandra Ziółkowska-Boehm) nie muszą przeczytać aż tylu dzieł, ale ich los nie jest wcale łatwiejszy. Wszystko odbywa się korespondencyjnie, w obecnych czasach za pośrednictwem internetu. Nie oznacza to wcale, że toczą zażartych dyskusji. Argumenty i kontrargumenty lecą przez Atlantyk do Londynu i Warszawy. I z powrotem.
Ostateczny werdykt jury ogłaszany jest w październiku, tym tradycyjnym miesiącu „literckim”, kiedy to poznajemy nazwiska laureatów Literackiej Nagrody Nobla, a w Polsce Nagrody „Nike”. Wieczór wręczenia nagród odbywa się zawsze znacznie później i jest połączony z dorocznym Walnym Zebraniem, na które tradycyjnie do Londynu przyjeżdżają członkowie ZPPnO mieszkający poza Wielką Brytanią. Po doświadczeniach 2013 r., kiedy to w styczniu pogoda spłatała figla to na ich prośbę, wybierany jest termin wiosenny. Dla jurorów te kilka miesięcy oddechu to okazja do napisania wnikliwej laudacji.
W ostatnich latach nastąpił, nie tylko zresztą w Polsce, szczególny wysyp nagród literackich. Przyznają je nie tylko stowarzyszenia skupiające pisarzy, księgarzy czy wydawców, ale także miasta, pisma (nie koniecznie literackie), a nawet przesiębiorstwa, które z literaturą niewiele mają wspólnego. Nagrody o krótkiej tradycji stawiają często na rozgłos. Napierw więc publikowana jest obszerna lista kandydatów do nagrody, później – finalistów. Wreszcie dochodzi do wielkiej gali, podczas której liczą się nie tylko sami nagradzani, ale i sponsorzy.
Zarówno czytelnicy, krytycy literaccy (zanikająca grupa zawodowa), jak i wydawcy dali sobie wmówić, że książka jest towarem sezonowym, że także na niej wytłoczona jest ?data przydatności do spożycia?, tym dłuższa im więcej certyfikatów i medali potwierdza jej wartość. Do jakich paradosków dochodzi, najlepiej śwadczy przykład jednego z wydawców, który sprzedawaną przez siebie książkę obwijał w pasek z wyliczonymi nominacjami do nagród, zaznaczając przy tym, że jest to ?stan na sierpień?. Sugestia była jasna: to kandydat na laureata. Skończyło się na nominacjach. Czy książka stała się przez to mniej interesująca? Przeterminowała się?
O randze nagród decydują z pewnością nie medialna wrzawa, ani wartość pieniężna. Jedną z najbardziej prestiżowych nagród jest przyznawana co roku w Szwajcarii przez Fundację im. Kościelskich. Nie słyszymy ani o listach finalistów, ani o wysokości czeku. A jednak to właśnie ta nagroda liczy się w świecie literackim. Przyznawana jest od 1962 r.
Nagroda Związku Pisarzy Polsich na Obczyźnie jest od tej Szwajcarskiej aż o 11 lat starsza. To jedna z najstarszych polskich nagród literackich. Starsza jest jedynie nagroda za przekłady z języków obcych polskiego PEN Club, przyznawana od 1929 r. Przypomniał o tym prezes ZPPnO, Andrzej Krzeczunowicz na wieczorze lauretów, który odbył się 30 marca w gościnnej Ambasadzie RP w Londynie.
Tym razem wręczono dwie nagrody: za całokształt twórczości, którą otrzymała Maja Elżbieta Cybulska oraz Nagrodę im. Włady Majewskiej za najlepszą książkę roku napisaną przez pisarza stale mieszkającego za granicą; otrzymał ją Maciej Patkowski za książkę Kryptonim „Paderewski”. Tajemnice ostatnich lat Mistrza.
Profesor Beata Dorosz, od kilku lat członek jury Nagrody Literackiej ZPPnO, kiedyś podkreślała, że jurorzy niechętnie sięgają po tomy grube. Decyduje o tym po prostu zwykła oszczędność czasu. Przyznając nagrodę za całokształ twórczości jurorzy z pewnością znają na tyle dobrze potencjalnych laureatów, że bez sięgnięcia do konkretnego dzieła mogą podjąć decyzję. ?Nagroda podsumowująca działalność zazwyczaj jest potwierdzeniem, że wyróżnionemu tak autorowi wyrazy uznania oraz zainteresowanie czytelników i krytyków towarzyszyły przez dziesięciolecia? ? podkreśliła w swoim wystąpieniu prof. Dorosz. Łatwo napisać o tak uhonorowanym autorze? Nie koniecznie. Pani profesor należy do osób niesłychanie pracowitych, a więc przygotowując laudację o tegorocznej laureatce nie ograniczyła się do kilku zdawkowych zdań pochwały, ale zadała sobie trud zebrania opinie o laureatce.
Maja Elżbieta Cybulska dobrze znana jest londyńskim czytelnikom. Po przyjeździe do Londynu na początku lat 1970. współpracowała z ?Wiadomościami?, których redaktorem (niestety, ostatnim) była wówczas Stefania Kossowska. Kiedy ten zasłużony dla kultury polskiej tygodnik przestał wychodzić, związała się z „Dziennikiem” i „Tygodniem Polskim”. W swojej stałej rubryce „W moich oczach” przybliżała czytelnikom, w sposób bardzo osobisty, swoje literackie pasje. Po kilku latach przerwy powróciła na łamy ?Tygodnia?.
O tym, jak pisze, co ją cieszy, bawi, a czego nie lubi, możemy dowiedzieć się sięgając po jej teksty. Niewiele osób wie jednak, że debiutowała jako poetka. W 1980 r. ukazały się „Próby liryczne”, niezwykle ładnie wydany zbiór wierszy, który jednak nie wzbudził entuzjazmu krytyków. W dwa lata później wydane zostały „Tematy i pisarze”, tom esejów literackich przywitany z ogromym uznaniem. Maja Elżbieta Cybulska została zaliczona do grona ?najciekawszych obecnie krytyków emigracyjnych?. I tak już zostało. Całe dałsze życie twórcze Laureatki to pasmo pochwał i słów uznania. Dodajmy: zasłużonych.
W sumie wydanych książek ma Maja Elżbieta Cybulska kilkanaście. To nie tylko szkice i felietony literackie, ale też plon rozmów ze znanymi na emigracji osobistościami kultury, prace redakcyjne oraz zbiory korespondencji. Jak podkreśliła laudatorka, Maja Elżbieta Cybulska nie poddając się modom, wyznaczała ?nowe kierunki zainteresowań badawczych, dla których Jej prace były bez wątpienia prekursorskie?, upominała się też o twórców zapomnianych.
Dziękując za nagrodę Maja Elżbieta Cybulska mówiła o początkach swego emigracyjnego życia, kiedy to za namową Stefanii Kossowskiej zaczęła pisać do „Wiadomości” eseje o literaturze angielskiej i o Londynie. Początkowo jedno i drugie były jej mało znane, ale z czasem stały się pasją, która nie opuściła jej do dziś. Plonem tej literackiej miłości – dodajmy – stał się tom Dobra Anglia i inne szkice. Autorka podkreśliła też, że została przyjęta przez powojenną emigrację z ogromną życzliwością. Stąd książki o takich osobach, jak Stanisław Gliwa, Wacław Iwaniu, czy Stefania Zahorska. To także była przygoda, powędrowanie w świat, o którym przed przyjazdem do Londynu wiedziała niewiele.
W drugiej części spotkania prezes ZPPnO Andrzej Krzeczunowicz mówił o nagrodzonej książce Macieja Patkowskiego. Bohaterem laudacji był przede wszystkim Ignacy Jan Paderewski i te epizody jego życia, tak ważne z punktu widzenia historii Polski pierwszej połowy XX wieku, o których autor ?Tajemnice ostatnich lat Mistrza? nie wspominał, a więc działalności podczas pierwszej wojny światowej (finansowanie szwajcarskiego komitetu pomocy polskim ofiarom wojny) i tuż po jej zakończeniu. To płomienne przemówienie Paderewskiego z balkonu hotelu Bazar w Poznaniu stało się hasłem do powstania wielkopolskiego. To właśnie ten mistrz klawiatury był jednym z sygnatariuszy Traktatu Wersalskiego, a później reprezentował Polskę w Lidze Narodów z siedzibą w Genewie. „Nie było jednak dla Paderewskiego stałego miejsca na burzliwej scenie politycznej kraju – podkreślił prezes Krzeczunowicz. – Wycofał się więc do swej ulubionej rezydencji w Morges koło Lozanny, skąd widział z ławeczki w ogrodzie wspaniały masyw Mont Blanc po drugiej stronie Lemanu. To tam, w jego willi zwanej Riond-Bosson, powstał w 1936 r. opozycyjny w stosunku do obozu sanacyjnego Front Morges.”
To właśnie willa Riond-Bosson stała się głównym miejscem akcji pierwszej części książki autorstwa Macieja Patkowskiego, książki, w której przeplatają się ?dwa rodzaje piśmiennictwa: relacja i dialog?. To sprawia, że opowiadanie nie jest suchą relacją, a staje się „niesłychanie barwnym szkicem biograficznym, zaprezentowanym w sposób niezwykle oryginalny”. Dialogi nie zostały przez autora zmyślone. Oparte są na opublikowanych wspomnieniach, zachowanych dziennikach i listach głównych bohaterów dramatycznych wydarzeń: siostry Paderewskiego Anieli Wilkońskiej, sekretarza Sylwina Strakacza, jego żony Anieli i córki Anetki. ?”rzyjęta tu metoda – podkreślił laudator – stwarza element bezpośredniości, dający czytelnikowi wrażenie, że sam uczestniczy w akcji, że może słuchać na żywo dyskusji wśród dworzan Mistrza, a nawet ich przekomarzań czy dowcipów”.
Ten „talent do dramatyzowania” Maciej Patkowski rozwijał przez lata. Należy do tzw. pokolenia „Współczesności” – debiutował w 1958 r. na łamach prasy literackiej. Jego debiutancka książka Skorpiony (ukazała się w 1959 r.) do dziś uważana jest za wręcz kultową powieść z gatunku science fiction. Ma na swym koncie jeszcze kilka innych powieści, a także szereg sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych. Stąd zastosowana w Paderewskim metoda dialogów była autorowi szczególnie bliska.
Nie stało się to zresztą przez przypadek. Otóż – jak powiedział sam autor – początkowo miał to być scenariusz filmu telewizyjnego. Z projektu jednak nic nie wyszło. W rezultacie powstała książka.
Ale nie o książce, a o inspiracjach do jej napisania mówił Maciej Patkowski. Mówił – dodajmy – z ogromną swadą i dowcipnie. Swoje wystąpienie poświęcił dwóm kobietom, które do napisania tej książki przyczyniły się. Jedną była wybitna skrzypaczka (niestety, nie zanotowałam nazwiska), dobra znajoma Patkowskiego, w której nowojorskim mieszkaniu zetknął się z książką wspomnieniową o Paderewskim. Drugą, równie wybitna, muzykolog, nieżyjąca już Małgorzata Perkowska-Waszek, która przejrzała książkę Patkowskiego od strony muzycznej i wytknęła autorowki blisko 200 błędów, najczęściej drobnych. Zwróciła też uwagę na to, że w parku otaczającym willę Riond-Bosson nie było ławeczki, która stanowi ważny rekwizyt całej opowiedzanej historii. Ławczka w książce pozostała, choć autor już na wstępie podkreśla, że jest ona jego wymysłem. Wreszcie, dziękując za nagrodę im. Włady Majewskiej, Maciej Patkowski przekazał ofiarowany mu czek na cele Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie.
Z dziennikarskiego obowiązku muszę dodać, że fragmenty książki Macieja Patkowskiego oraz jeden z felietonów Mai Elżbiety Cybulskiej przeczytał Janusz Guttner, a całość prowadziła Regina Wasiak-Taylor, która na zakończenie wieczoru powiedziała kilka słów o ks. Bonifacym Miązku. Ten wybitny literaturoznawca obchodził kilka dni wcześniej 80 urodziny. Z tej okazji na Uniwersytecie Wrocławskim odbyła się sesja naukowa poświęcona jego twórczości. Po tych przeżyciach duchowych uczestnicy wieczoru laureatów zostali zaproszeni na równie wspaniałą ucztę, tym razem dla ciała, przygotowaną przez ambasadę RP.
Wychodząc z gościnnego gmachu polskiej ambasady trzymałam pod pachą ostatnią książkę Mai Elżbiety Cybulskiej. Z okładki łypał na mnie czarny kot. „Czasem jest pięknie” – powtórzyłam za autorką.
Katarzyna Bzowska, Tydzień Polski 10.04.2015