Witamy na stronie Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie

Home  »  Witamy na stronie Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie

 

KSIĘGARNIA DOM KSIĄŻKI MDM WYDAWNICTWO ?ISKRY?

ZAPRASZAJĄ NA SPOTKANIE AUTORSKIE

ALEKSANDRY ZIÓŁKOWSKIEJ-BOEHM

Autorki cyklu książek o Melchior ze Wańkowiczu, losach emigrantów polskich w Ameryce, Zesłańców Syberyjskich, Powstańców Warszawskich, Bohaterów bitwy o Monte Cassino.

Laureatki Złotego Exlibrisu, Nagrody Stanu Delaware, Medalu Ignacego Jana Paderewskiego.

Wieczór prowadzi Barbara Wachowicz

Dnia 18 maja 2015 (poniedziałek), godzina 18:00

Księgarnia Dom Książki MDM,  Ul. Koszykowa 34/50, Warszawa

?Są to obrazki z życia Człowieka, którego znałam: Wańkowicz i jego pisanie, Wańkowicz i jego dom, Wańkowicz i jego otoczenie? Byłam cząstką tego otoczenia? Życie w bliskości Wańkowicza nigdy nie było nijakie, zawsze intensywne, nasycone barwą??

Ponadto, weźmie udział w następujących spotkaniach:

15 maja, godz. 18:00. Czytelnia Naukowa nr IV, Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Mokotów m.st.Warszawy, ul Wiktorska 10. Spotkanie autorskie.

16 maja, sobota, godz 14:00 -15:00 podpisywanie na Targach Ksiazki, stoisko Iskry

Noc Muzeów (Dom Literatury, Krakowskie Przedmiescie 87/89. godz 18.00).

17 maja, godz 12.00-13.00 – podpisywanie na Targach Ksiazki, stoisko Stow Pisarzy Polskich (40/BC)

18 maja, godz 18:00, Ksiegarnia MDM,Warszawa, ul.Koszykowa 34/50. Spotkania autorskie, prowadzenie: Barbara Wachowicz

21 maja, czwartek, godz 18:00 Biblioteka W.Bieganskiego, Aleja Najsw.Marii Panny 22,Czestochowa. Spotkanie autorskie.

26 maja, wtorek, godz 18:00. Miejska Biblioteka Publiczna im. M. Wańkowicza, ul ks. J. Popieluszki 10, Stalowa Wola, spotkanie autorskie.

29 maja, Kunice (kolo Opoczna), szkola im. Wandy i Henryka Ossowskich

———————

Związek nasz, istniejący od 1946 r (zobacz:Historia Związku), jest stowarzyszeniem twórczym i zawodowym pisarzy, którzy mieszkają poza Polską lub mieszkając w Polsce prowadzą działalność twórczą związaną z emigracją. Pisarzami w rozumieniu naszego Statutu są szeroko rozumiani ludzie pióra działający w różnych mediach: prozaicy, poeci, eseiści, dramatopisarze, krytycy i estetycy literatury, tłumacze literatury pięknej i dokumentalnej oraz twórcy literatury dokumentalnej. 

Na naszych stronach informujemy o bieżącej działalności ZPPnO (zobacz:Aktualności), o twórcach, którzy do naszego Związku należą (zobacz:Członkowie oraz U pisarzy), a także o tym, co o ZPPnO ukazało się w prasie, zarówno tej wydawanej w Polsce, jak i zagranicą (zobacz:Artykuły prasowe). 

Osoby zainteresowane wstąpieniem do ZPPnO mogą zapoznać się z warunkami przyjęcia (zobacz:Statut oraz Jak zostać członkiem ZPPnO?).

 

LIST OTWARTY

REGINY WASIAK-TAYLOR 

Prawie od pięciu już lat grupa Rodaków z Londynu stara się odebrać mi dobre imię. Prześcigają się w obrzucaniu mnie błotem (?staliniątko?, ?czerwona gwiazda POlonii?, ?Polscott24?); rzucają oszczerstwa nadające się do procesu sądowego (tajny współpracownik bezpieki TW ? ?Ekspresje? [Londyn] 2010, t. I, s. 204; ?Ekspresje? 2011, t.II, s. 201). Na portalach internetowych pojawiały się opinie o cechach mojego charakteru (konfliktowa, wólgarna – sic!). Niektórzy publicznie kwestionują moje wykształcenie i kompetencje (na zebraniu Starszego Harcerstwa w POSK-u, w październiku 2014), odbierają mi również prawo do firmowania mojej książki Ojczyzna literatura znakiem OPiM (?Nowy Czas? 2014, nr 3, s. 19). Dużo wypowiedzi tego rodzaju opublikował londyński ?Nowy Czas?. Na wstępie zaznaczam, że nie będę polemizowała z konkretnymi artykułami, ani atakowała kogokolwiek. Nie chcę walczyć z ludźmi, ponieważ jest to sprzeczne z moją naturą. Pragnę natomiast w ?Liście? opowiedzieć tę część osobistej historii, która wyzwala tyle niezdrowych emocji, niedomówień i oskarżeń. 

Moje studia polonistyczne w opolskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej (20 lat temu WSP przemianowano na Uniwersytet Opolski), na której w roku 1978 uzyskałam stopień magistra filologii polskiej, były wyjątkowo pracowite. Już po pierwszym semestrze prowadziłam Sekcję Literatury Staropolskiej, a po roku kierowałam Kołem Naukowym Polonistów, którego opiekunem był wybitny znawca staropolszczyzny, prof. dr Marian Kaczmarek. Moje umiejętności organizacyjne i naukowe ambicje zauważyła prof. Dorota Simonides (dyrektor Instytutu Filologii Polskiej) i uznała, że jestem dobrym kandydatem na asystenta polonistyki. Jednakże na początku IV roku studiów, życzliwy mi prof. Władysław Hendzel, uprzedził mnie, że obiecanej asystentury nie otrzymam, ponieważ została przeznaczona dla koleżanki z wydziału (córki sędziego), która się w tym celu zapisała do partii. Nie zamierzałam z nią rywalizować w ten sposób, nie wstąpiłam do PZPR i rozpoczęłam poszukiwania pracy. Pół roku później wygrałam konkurs na staż w redakcji literackiej Polskiego Radia w Opolu i w połowie ostatniego roku studiów zostałam etatowym pracownikiem rozgłośni. 

Dziennikarstwo radiowe było dla mnie rzeczą nową, poznawałam tę sztukę od podstaw. Z coraz większym entuzjazmem realizowałam programy literackie, które zdobywały słuchaczy. Początkowo nie zdawałam sobie jednak sprawy z poziomu upartyjnienia lokalnej rozgłośni. Kilka razy w roku byłam wzywana na ?dywanik?, do redaktora naczelnego Romana Pillardego i słuchałam panegiryku na temat Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, który kończył się namawianiem do wstąpienia w jej szeregi. Nie uległam jednak presji, nie zapisałam się do partii, nie chodziłam na głosowania i zdarzyło mi się kiedyś nazwać wybory farsą niegodną mojego udziału. Niebawem w wyniku personalnych rozgrywek w zespole incydent ten wykorzystano przeciwko mnie. Komitet radiowy zajął się zbadaniem ?postawy ideowej i obywatelskiej Reginy Wasiak?. Nie znaleziono mojego nazwiska na liście wyborczej (tylko raz w życiu głosowałam w PRL) co przesądziło, że zostałam usunięta z działu literackiego PR. Znalazłam przytułek w redakcji młodzieżowej. Równocześnie odebrano mi wymyślony przeze mnie lokalny program niedzielny, z czasem dosyć popularny i emitowany na antenie ogólnopolskiej. 

W Opolskiej Rozgłośni Radiowej spotykałam m.in. Jana Smolińskiego, widywałam go wielokrotnie w czasie rozmów z dziennikarzami i pracownikami na dziedzińcu, przy innych okazjach w studio, czy też w radiowej taśmotece. Wykazywał duże zainteresowanie sprawami radia, imponował znajomością spraw technicznych emisji programów. Był osobą znaną mi już wcześniej; poznałam go bowiem w katedrze folklorystyki WSP, jako męża mgr Teresy Smolińskiej. To właśnie ta pani magister (dzisiaj profesor o liczącym się dorobku naukowym) przedstawiła nam swojego męża jako pracownika działu gospodarczego (sic!) w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. A on żartował z młodymi studentkami i zwierzał się, że ma ?chody w paszportach i może służyć pomocą!?.

 Moje kontakty z tym zakamuflowanym ? jak się okazało po latach ? pracownikiem Służby Bezpieczeństwa były przypadkowe (nie aranżowane jak podawał w swoich raportach), ale widywałam go często, ponieważ budynki milicji i radia mieściły się na sąsiednich ulicach. A poza tym ? jak wspomniałam ? regularnie odwiedzał rozgłośnię radiową i jej szefa, red. Pillardego ? osobę znaną z wyjątkowego serwilizmu wobec Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Smoliński nigdy nie należał do moich bliskich znajomych, nasze rozmowy zazwyczaj toczyły się w obecności innych pracowników, a dotyczyły spraw radiowych, literackich, uczelnianych, rzadko rodzinnych.

 Po wielu latach dopiero okazało się, że rola Jana Smolińskiego w radiu była zupełnie inna. Poza moją świadomością, jego ?udział? w moim życiu urastał do monstrualnych rozmiarów. Pisał on na mnie donosy, albowiem nie można inaczej nazwać streszczeń zasłyszanych rozmów, których był świadkiem a czasami uczestnikiem. Zapisywał je i umieszczał w swoich służbowych raportach, tak jak bym była na jego usługach. Relacjonował, dodawał od siebie, przeinaczał, konfabulował, a z tych raportów wynikało, że rozmawiał ze mną w protekcjonalnym tonie: instruował, strofował, doradzał w jaki sposób mam najlepiej osiągnąć wyznaczone przez niego zadania. Potrafił też wymyślić całe spotkanie i nadać mu określony temat.

 Oczywiście nie pisał do szuflady. Przekazywał swoje raporty na wyższe piętra, gdzie były czytane, analizowane i oceniane, a ich autor spokojnie czekał na awanse i gratyfikacje. Spłodził łącznie 38 raportów.

 Dwa tygodnie przed ogłoszeniem stanu wojennego otrzymałam 4-tygodniowy urlop wypoczynkowy. Chciałam pojechać do Londynu, do siostry, aby spędzić z nią święta Bożego Narodzenia. Bez żadnej protekcji dostałam paszport oraz brytyjską wizę, a rano 13 grudnia 1981 r. dotarła do nas wiadomość o tragedii. Ten, kto przebywał w tym czasie na Zachodzie zapewne pamięta, jakim zainteresowaniem i sympatią cieszyli się wtedy Polacy. W Anglii dostaliśmy ?wyjątkowe pozwolenie na pobyt?, a dzięki kolegom dziennikarzom z magazynu ?Newsweek? otrzymałam trzymiesięczne stypendium. W szkole na Hampstead poznałam swojego przyszłego męża, nauczyciela języka angielskiego i po kilku miesiącach znajomości wyszłam za niego za mąż. Osobiste szczęście przesłoniła mi jednak wiadomość o chorobie mamy, wobec czego w okresie zawieszenia stanu wojennego pojechałam do Polski.

 

Jan Smoliński musiał wiedzieć o moim przyjeździe, bo dosłownie ?deptał mi po piętach?. Kilkakrotnie spotkałam go na ulicy, zawsze bardzo prosił o rozmowę. Wreszcie zapytałam go, o co właściwie mu chodzi, gdyż sprawy radia i opolskiej uczelni przestały mnie już interesować. Dopiero wówczas się ujawnił. Powiedział, że awansował i już nie jest w dziale gospodarczym, tylko pracuje dla Służby Bezpieczeństwa KW MO. Z całą powagą oznajmił, że moją osobą interesuje się Warszawa, a ściślej wywiad Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

 

Z trudem przyswajałam sobie te rewelacje! Ale największe zdziwienie wywołał fakt, że to nie ja byłam dla bezpieki atrakcją. Polski kontrwywiad interesował się bowiem moim mężem, wywodzącym się z rodziny brytyjskich dyplomatów. Smoliński niczego jednak nie wskórał, gdyż stanowczo odrzuciłam jego pomysły zrobienia ze mnie drugiej Maty Hari i zakończyłam znajomość. Ale na odchodne uprzedził mnie, że odwiedzą mnie funkcjonariusze z centrali.

 Mój pobyt w kraju przeciągnął się z powodu choroby mamy. A esbecy nie próżnowali i pewnego dnia przed wejściem do mojego bloku mieszkalnego w Opolu zastąpili mi drogę dwaj smutni panowie w szarych prochowcach. Próbowali ze mną rozmawiać przez kilka kolejnych tygodni, obserwowali mnie z zaparkowanego w pobliżu samochodu. Zaniepokojona rodzina w Polsce i w Anglii postanowiła, że przyjaciele i krewni będą opiekować się mną na co dzień. Bardzo to się przydało, gdyż na Dworcu Centralnym w Warszawie (w drodze do brytyjskiego konsulatu) ponownie zaczepili mnie panowie w szarych prochowcach. Doszło do szamotaniny pomiędzy nimi, a oczekującym na mnie na stacji krewnym. Niewykluczone, że temu aktowi przemocy zawdzięczam, że od tego czasu nikt już mnie nie nękał. A przyjeżdżałam do Kraju co kilka miesięcy, aby opiekować się nieuleczalnie chorą mamą, która zmarła w maju 1985 r. 

W Londynie powoli zapominałam o przykrościach minionego czasu. Polubiłam Anglię, poczułam smak wolności, doceniałam kulturę codziennego obcowania z ludźmi. Ponownie zaczęłam układać swoje życie, gdyż moje pierwsze małżeństwo się rozpadło. W 1989 r. poślubiłam w Old Brompton Oratory Martina Taylora, na świat przyszły nasze dzieci: Elizabeth i Stefan. Niebawem przekonałam się jak znakomitym partnerem jest mój szkocki mąż, zakochany nie tylko we mnie, ale również w kulturze polskiej. Przy nim mogłam zrobić znacznie więcej dla Emigracji i Polonii, wspólnie realizowaliśmy szkockie i polskie projekty kulturalne w Edynburgu, Krakowie i w Krapkowicach (z tej miejscowości pochodzę). Z własnego wyboru i dzięki nabytym umiejętnościom zostałam animatorem i działaczem kulturalnym. Udało mi się, jak sądzę, dużo osiągnąć na tym polu, a w kilku miejscach (jak mam nadzieję) pozostanie trwały ślad mojej działalności (praca dla Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Sceny Poetyckiej w POSK-u, Salonu Literackiego w Ognisku Polskim, redagowanie od 1984 londyńskiego ?Pamiętnika Literackiego?). Od 1985 roku przygotowałam dla Polonii brytyjskiej co najmniej 300 spotkań literackich i programów artystycznych.

 Zdarzenia sprzed 30 lat powróciły do mnie zupełnie nieoczekiwanie. Stało się to 21 czerwca 2009 r. Okazało się, że w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej mam teczkę. W ciągu jednego dnia opolski lustrator, dr Zbigniew Bereszyński, przesłał na znane sobie adresy elektroniczne zawarty w niej materiał. Kilka miesięcy później ogłosił swoje oskarżenia pod sensacyjnym tytułem: Esbecki cień we władzach Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie (?Kurier Brzeski? 2009, nr 28 [758], s. 7, 10- 11). Do dra Bereszyńskiego wysłałam oświadczenie, którego nigdzie nie opublikował, natomiast w Londynie od razu znaleźli się ludzie, którzy wykonali chyba setki kopii tych dokumentów. I natychmiast przesłali je do krajowych i emigracyjnych organizacji, VIP-ów, uniwersytetów, pism naukowych i literackich. 

Byłam tak przybita falą bezpodstawnych oskarżeń, że jako sekretarz Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie podałam się do dymisji. Zarząd ZPPnO nie przyjął mojej rezygnacji, a ówczesna prezes, Krystyna Bednarczyk, wraz z innymi osobami z Zarządu (Andrzej Krzeczunowicz, Juliusz Englert, Krzysztof Rowiński, Krystyna Kaplan) wydała następujące oświadczenie:

 (…) podstawą do oskarżania ludzi o współpracę z agenturami PRL-u mogą być podpisane przez nich zobowiązania do współpracy lub sporządzane przez nich donosicielskie raporty opatrzone podpisem, czy też pokwitowania odbieranych przez nich pieniędzy; w przypadku Reginy Wasiak-Taylor w/w autor opracowania [Zbigniew Bereszyński ? przyp. RWT] nie opierał się na żadnym z tych dowodów i nie przedstawił żadnego dowodu potwierdzającego oskarżenie. 

Prawie rok później i to dopiero na skutek interwencji Ambasady RP w Londynie, otrzymałam pozwolenie z Instytutu Pamięci Narodowej na zapoznanie się z moją teczką. Nie była zbyt obszerna, zawierała głównie raporty kpt Smolińskiego, moje dane osobowe i kilka donosów na mnie. W opolskim oddziale IPN dowiedziałam się, że każda esbecka kartoteka musiała być oficjalnie zgłoszona (ja byłam określona w dokumentach jako ?kontakt operacyjny? k.o.) przez funkcjonariusza i to bez względu na to, czy planowano z niego zrobić informatora jawnego czy też nieświadomego swojej roli. Okazuje się, że takiego dokumentu z moim nazwiskiem w ogóle tam nie ma!

 Pracownikowi IPN pokazałam teczkę przywiezioną z Londynu, ze szkalującymi mnie materiałami wytworzonymi przez moich adwersarzy. Była trzykrotnie grubsza od tej z IPN-u. Historyk był zdziwiony. Dlaczego? Bo spośród półtora tuzina dziennikarzy radia opolskiego ? a chyba wszyscy mają swoje kartoteki i teczki w IPN ? aż pięcioro było tajnymi współpracownikami SB i nikt ? podkreślam NIKT ? z tej piątki nie doczekał się takiej literatury przedmiotu jak ja. 

Świadków mojej niewinności nie szukałam, ale jestem w posiadaniu listu Jana Smolińskiego, w którym człowiek ten przeprasza mnie ?za wyrządzone przykrości?. W typowy dla funkcjonariuszy bezpieki sposób, wyjaśnia on cele inwigilacji przez SB, którym było nadrzędne ?dobro narodu?. I dalej usprawiedliwia własne postępowanie w stosunku do mnie, kiedy zbierał i spisywał informacje samowolnie ?poza wiedzą zainteresowanego, bez pytania o zgodę?. Ale kogo to dzisiaj obchodzi? Funkcjonariuszom SB pozwala się spokojnie żyć, a ich ofiarom, ludziom nieświadomym niczego, niszczy się życie.

 Dr Zbigniew Bereszyński, historyk-lustrator, pochylił się nad raportami funkcjonariusza SB z prawdziwym nabożeństwem i zrobił swoje, tzn. opisał dokumenty odnalezione w IPN, opatrując je komentarzem, który uwiarygodniłby jego trud. Ale zgodnie z kwerendą musiał odnotować: ?Nie zachowały się jednak żadne dokumenty z jej podpisem, poświadczające w bezpośredni sposób nawiązanie przez nią współpracy z SB. Wszystkie dokumenty z teczki KO ?RW?/?Kasia? zostały wytworzone przez samych funkcjonariuszy SB, w związku z czym nie ma absolutnej pewności co do tego, jak naprawdę wyglądały relacje między Reginą Wasiak a Służbą Bezpieczeństwa (?Kurier Brzeski?, op.cit., s.7). Atakujący mnie pomijają ten fragment wypowiedzi Bereszyńskiego. Nie cytują go, bo to popsułoby całą zniesławiającą mnie nagonkę.

 To strzelanie do wróbla z armaty, prowadzone jest w znacznej mierze przez ludzi, którzy 10 grudnia 2009 r. chcieli przejąć Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie. I do tej pory robią wszystko, aby jego Zarząd, na czele z prezesem Andrzejem Krzeczunowiczem (przez 34 lata redaktor, a później wicedyrektor Radia Wolna Europa w Monachium, dyrektor Biblioteki Polskiej w Paryżu, ambasador RP przy NATO i królu Belgów) zdyskredytować w oczach opinii publicznej w Kraju i na Emigracji. Skromna dziennikarka znad Odry i Tamizy (a za taką się uważam) stała się bohaterką tasiemcowych omówień w polonijnych mediach. Prawdziwy casus znajduje się w tomie II rocznika ?Ekspresje? wydawanego przez Stowarzyszenie Pisarzy Polskich za Granicą; tekst poświęcony polskiemu nobliście (i to w Roku Miłosza!) liczył tylko 12 stron, natomiast obelgi i insynuacje pod moim adresem i kolegów ze Związku Pisarzy rozrzucone są na 39 stronicach.

 Dziś bardziej niż kiedykolwiek czuję się ofiarą polityki i historii, poszkodowaną przez dwa odmienne systemy. Ten komunistyczny z epoki PRL złamał moją karierę zawodową, a dzisiejszy zezwala budować prawdę historyczną opartą na kłamstwach poprzedniego.

 Na zakończenie pragnę jeszcze raz wyraźnie podkreślić, że nigdy nie byłam tajnym, jawnym, ani jakimkolwiek innym współpracownikiem służb specjalnych w PRL, nie należałam do PZPR, nie podpisałam żadnego dokumentu n.t. współpracy, nie brałam pieniędzy od bezpieki, nie byłam świadomym informatorem SB, nie donosiłam na nikogo.

 Przez pięć lat nie napisałam żadnego oświadczenia i nie tłumaczyłam się w mediach ze stawianych mi zarzutów. Wydawało mi się rzeczą niestosowną dowodzić spraw oczywistych. Ale dzisiaj nie mam złudzeń, że nawet po tym ?Liście? moi adwersarze nadal będą czynni. Dla wielu z nich rzucanie kamieniami w innych, oskarżanie ludzi o sprawy realne i wyimaginowane, jest głównym celem ich ?społecznej? działalności. Odpisywać na kolejne ataki nie zamierzam, pragnę jednak tą drogą podziękować wszystkim moim przyjaciołom, znajomym i nieznajomym, którzy podtrzymywali mnie na duchu, wspierali moralnie i starają się zachować przyzwoicie. Dziękuję im za to z całego serca.

 Regina Wasiak-Taylor

 Londyn, 10 stycznia 2015

 

PS. Od dra Zbigniewa Bereszyńskiego otrzymałam niedawno list z informacją na temat weryfikacji politycznej opolskich dziennikarzy w stanie wojennym. ?była Pani ? pisze opolski lustrator ? jedną z dwóch osób, które postanowiono zwolnić z pracy w opolskiej rozgłośni Polskiego Radia. Tym samym znalazła się Pani w gronie osób najbardziej poszkodowanych w wyniku postępowania weryfikacyjnego. Decyzję podjęła komisja weryfikacyjna z udziałem znanego Pani funkcjonariusza SB, por. Jana Smolińskiego, oraz jego przełożonego, mjr. Józefa Gawrysia, naczelnika Wydziału II KW MO. W uzasadnieniu decyzji pisano, że jest Pani ?pracownicą niezdyscyplinowaną i miała powiązania z Solidarnością”. Myślę, że to fakt o istotnym znaczeniu dla całokształtu sprawy działań SB wobec Pani osoby.