„Józef Czapski znany i nieznany”
Profesor Rafał Habielski od wielu lat regularnie odwiedza Londyn. Trudno go jednak spotkać – całe dnie przesiaduje w archiwach Muzeum i Instytutu im. gen. Sikorskiego lub w Bibliotece Polskiej w POSKu. Tym razem dał się namówić na wygłoszenie dwóch wykładów. Dziś omawiam pierwszy z nich. A za tydzień: „Aktualność Juliusza Mieroszewskiego”.
Profesor Habielski od początku swej kariery naukowej interesuje się emigracją polską. Studiował na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie obronił pracę magisterską zatytułowaną „Wizje Polski w prasie polskiej emigracji politycznej w Wielkiej Brytanii 1945-1956”. Doktoryzował się na podstawie rozprawy „W kręgu ‘Wiadomości’ 1940–1981, Emigracyjne horyzonty i dylematy, która ukazała się w wersji książkowej z dodatkiem w tytule „Niezłomni, nieprzejednani (PIW 1991) i została wyróżniona przez Polską Fundację Kulturalną (nagroda im. prezydenta E. Raczyńskiego), a habilitował broniąc rozprawy „Życie społeczne i kulturalne emigracji”, za którą otrzymał nagrodę im. Jerzego Giedroycia (2001). Rok wcześniej otrzymał nagrodę przyznawaną przez Radę Porozumiewawczą Badań nad Polonią nagrodę Za osiągnięcia w badaniach polonijnych. W swoim dorobku ma kilkanaście książek, a artykułów trudno zliczyć. Swą rozległa wiedzą stara się dzielić ze studentami, co – jak przyznaje – nie zawsze spotyka się z zainteresowaniem z ich strony. Jego kierunkiem zainteresowań są trzy ośrodki emigracyjne: Londyn, krąg „Kultury” paryskiej i monachijskie Radio Wolna Europa.
W ostatnich latach ukazały się książki, będące zbiorem korespondencji Jerzego Giedroycia z ważnymi osobistościami życia emigracyjnego – Zdzisławem Najderem (1957-1985), Józefem Wittlinem (1947-1976), Wacławem Zbyszewskim (1939-1984), Juliuszem Mieroszewskim (1957-1975). Prof. Habielski przygotował je do druku i opatrzył przypisami, podobnie jak wydany kilka miesięcy temu pierwszy tom listów jakie w latach 1943-1948 wymieniali Jerzy Giedroyc z Józefem Czapskim. Na druk czekają dwa kolejne tomy ich korespondencji.
Spotkanie w Londynie, zorganizowane wspólnie przez ZPPnO i PUNO, nie było promocją tej książki, a opowieścią o zmarłym przed 30 laty Józefie Czapskim. Tak się złożyło, że w ostatnim roku sporo czytałam o tej niezwykle interesującej postaci i wydawało mi się, że nie usłyszę nic nowego. A jednak.
Prof. Habielski zwrócił uwagę na to, że wiele aspektów życiorysu Czapskiego jest mało znanych, choćby z racji tego, że on sam o tym niechętnie mówił. Pochodził z rodziny arystokratycznej, kosmopolitycznej, skoligaconej z najznakomitszymi rodami w całej Europie. Jego dziadkiem był Emeryk Hutten-Czapski, którego muzeum znajduje się w Krakowie. W otaczającym go parku wybudowano nowoczesny pawilon Józefa Czapskiego, który bardzo wcześnie przestał używać przydomku „Hutten”, dystansując się w ten sposób od arystokratycznego dziedzictwa. Wybrał Polskę i polskość, a nie musiało to być oczywiste, bo urodził się w Pradze, wychował w rodzinnym majątku Hutten-Czapskich w Przyłukach na terenie dzisiejszej Białorusi. Jego matka hrabina Thun-Hohenstein słabo mówiła po polsku. Józef Czapski krótko studiował prawo w Petersburgu, by już po zakończeniu I wojny światowej wstąpić na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie.
Jego ustabilizowane, dostatnie życie zmieniło się diametralnie wraz z wybuchem II wojny. Czapski dostał się do niewoli sowieckiej. Więziony był w Starobielsku, Pawliszczew Borze i w Griazowcu. Dlaczego nie zginął jak wielu innych w Katyniu? Czemu zawdzięczał ocalenie? Jak mówił prof. Habielski, o jego wypuszczenie z sowieckiej niewoli interweniowali ustosunkowani ludzie z wielu państw Europy z Watykanem włącznie. Gdy na mocy porozumienia Majski-Sikorski został jak wielu innych zwolniony, to jemu właśnie gen. Władysław Anders powierzył misję szukania „zaginionych oficerów”. To pewien paradoks, ale jego arystokratyczne pochodzenie otwierało mu wiele drzwi w tym „robotniczym” mocarstwie – podkreślał wykładowca. Oczywiście, nie znalazł nikogo, a jego rozmówcy kłamali w żywe oczy, przedstawiając różne fantastyczne wersje ich losu. Świadectwem tragicznych, bezskutecznych poszukiwań kolegów stała się książka „Na nieludzkiej ziemi”. Katyń i niezrozumiałe dla samego Czapskiego ocalenie jego właśnie zaważyły na całym późniejszym życiu. W pewnym sensie żył w cieniu Katynia.
W 2 Korpusie zetknął się z Jerzym Giedoryciem i gdy skończyła się wojna zaangażował się w tworzenie pisma i Instytutu Literackiego. „Dzięki swojemu urokowi, zaangażowaniu, bezinteresowności dał z siebie ogromnie dużo, nie tylko po to, żeby ‘Kulturę’ powołać do życia, ale również zapewnić jej w miarę spokojny byt, co w warunkach emigracyjnych było czymś naprawdę wyjątkowym” – podkreślał prof. Habielski. Kwestował wszędzie, kilkakrotnie wśród amerykańskiej Polonii. Z różnym skutkiem. Sam siebie nazywał jałmużnikiem.
Józef Czapski wiele malował i pisał. Jego pamiętnik, prowadzony przez całe życie wciąż jest rozszyfrowywany. „Jest tylko jeden człowiek na świecie, który potrafi odczytać pismo Czapskiego – mówił prof. Habielski, – ale i on czasem jest bezsilny”.
Osobiście dorzuciłam drobny szczegół do nieznanych szczegółów życia Józefa Czapskiego. Otóż przed kilkoma miesiącami kupiła książkę zatytułowaną „Lost Time. Lectures on Proust in a Soviet Prison Camps”. To zbiór wykładów wygłoszonych po francusku w obozie w Griazowcu. Przetłumaczył je na angielski i wstępem opatrzył Eric Kapeles, biograf Czapskiego. Nie tylko niezwykłe było miejsce wykładów o francuskim pisarzu, ale też kilka szczegółów nie zostało wyjaśnionych. Jak to się stało, że zezwolono na prowadzenie wykładów po francusku w dodatku nie napisanych, a tym samym nie zatwierdzonych przez więziennych cenzorów? Czapski robił tylko notatki, układające się w specyficzną mgławicę, a dopiero po wykładzie jego koledzy spisywali treść pod jego dyktando. Kto i kiedy przepisał je na maszynie? Jak, kiedy i przez kogo wywieziono je ze Związku Sowieckiego? I jak to możliwe, że ukazały się po polsku jedynie raz w dwóch kolejnych numerach „Kultury”, a nigdy nie wyszły w formie książkowej?
„Aktualność Juliusza Mieroszewskiego”
Juliusz Mieroszewski jest postacią znacznie mniej znaną niż Józef Czapski, bohater pierwszego wykładu profesora, a był – choć z oddali – równie ważną dla paryskiej „Kultury”. Pisząc i mówiąc o Czapskim podkreślano zawsze, że miał umiejętność zjednywania sobie ludzi. Nie bez powodu to właśnie jego Jerzy Giedoryc wysłał do USA, by szukał prenumeratorów i sponsorów pisma. Juliusz Mieroszewski był w tym sensie jego przeciwieństwem. Od ludzi stronił, zamykał się w swojej londyńskiej samotni, by poświęcić się temu, co uważał za najważniejsze, czyli pisaniu.
Wiele łączyło go z Jerzym Giedroyciem. Byli rówieśnikami – obydwaj urodzili się w 1906 r. Pochodzili ze zubożałej arystokracji. Ich ojcowie wybrali zawody inteligenckie. Ojciec Jerzego Giedroycia był farmaceutą, Mieroszewskiego – lekarzem. Byli więc typowymi przedstawicielami polskiej inteligencji, która miała w szerokim tego słowa znaczeniu pochodzenie szlacheckie. Obydwaj skończyli prawo, ale ich powołaniem stało się dziennikarstwo. Obydwu fascynowała polityka.
Spotkali się w 2 Polskim Korpusie, najpierw na Bliskim Wschodzie, a później w Rzymie. nicjatywa współpracy wyszła od Mieroszewskiego, a nie Giedroycia. W liście z czerwca 1949 r. pisze: „Te dwa lata w Anglii upłynęły mi niesłychanie burzliwie. Byłem oficerem PKPR, ale tylko przez pięć miesięcy. Obóz działał mi na nerwy nieporównanie. Wycofałem się z ‘szeregów’ i przez kilka miesięcy byłem pomocnikiem kucharskim w polskiej firmie na Oxford Street. Po tym ukończyłem kurs tapicerski i robiłem tapczany, kanapy i fotele. Wszystko to było bardzo męczące i mało dochodowe. […] Tak oto po półrocznym eksperymentowaniu wróciłem na punkt wyjściowy i żyję z pióra”.
„Kultura” obok innych pism wydawanych po polsku, a także angielskich czasopism, w których Mieroszewski zamieścił kilka opowiadań, miała być dodatkowym źródłem dochodów. Z czasem to właśnie ten kontrowersyjny publicysta stał się czołowym twórcą programu paryskiego środowiska. Giedroyc był redaktorem nie piszącym. Na ile Mieroszewski przekładał na papier jego poglądy, a na ile je kształtował, trudno rozstrzygnąć. Z pewnością były one odmienne od tych, jakie obowiązywały w polskim Londynie, co było widoczne zwłaszcza po 1956 r.
Na czym ta różnica polegała i dlaczego – jak mówił prof. Habielski – do dziś Mieroszewski jest aktualny? Przed wszystkim zdaniem Mieroszewskiego (a i Giedroycia) nie należało myśleć o powrocie do Polski przedwrześniowej. Uważał też, że nie ma wyjścia – trzeba zaakceptować powojenne granice. W Londynie, gdzie większość uchodźców pochodziło z ziem utraconych brzmiało jak zdrada, gdyż oznaczało Polskę bez Wilna i Lwowa. Mieroszewski uważał też, że polska polityka wschodnia powinna być oparta na uznaniu prawa do samostanowienia i niezależnego bytu państwowego wszystkich narodów znajdujących się pod butem Związku Sowieckiego. Odzyskanie przez Polskę niepodległości i zjednoczenie Niemiec, przewidywał, nie będzie możliwe bez rozpadu imperium sowieckiego. Wtedy też należy ułożyć dobre stosunki z sąsiadami, Białorusinami, Litwinami, Ukraińcami, ale pracować w tym kierunku należy za wczasu. Zauważał jednak, że pozostanie problem rosyjski i będzie dla Polski aktualny także wtedy, gdy stanie się państwem niepodlełym. Można powiedzieć, że Mieroszewski był wręcz wizjonerem, mówił prof. Habielski, co nie oznacza, że zawsze miał rację i nigdy się nie mylił.
Równolegle z konstruowanym w kolejnych tekstach programem polskiej polityki zagranicznej, której sukces widział Mieroszewski w wyzbyciu się przez Polaków urazów i poczucia krzywdy, prezentował program dla społeczeństwa. Stawiał na politykę małych kroków wydzierania przyczółków wolności spod władzy komunistów. Jego zdaniem niepodległość Polski może być utrwalona jedynie pod warunkiem nowego ułożenia stosunków w całej Europie, opartych na demokracji. Dlatego też żywo interesował się ruchem europejskim. Przypomnijmy: pisał to ponad 50 lat temu.
Juliusz Mieroszewski zasadnicze artykuły zamieszczane w „Kulturze” podpisywał pseudonimem „LondyńczyK”. Żył jednak z dala od polskiego Londynu, a raczej szerzej – z dala od świata. Jerzy Giedroyc wielokrotnie zapraszał go, by odwiedził Paryż. Bez skutku. Mieroszewski nigdy nie zjawił się w Maisons-Laffitte. Spotykali się tylko wtedy, gdy Redaktor przyjeżdżał do Londynu. Jak bardzo Mieroszewski żył w odosobnieniu, świadczy choćby to, że nawet obecny na wykładzie prof. Habielskiego Wiktor Moszczyński, który w latach studenckich był zafascynowany poglądami Mieroszewskiego i zdarzyło mu się polemizować z nim na łamach „Kultury” nigdy się z nim nie spotkał.
Juliusz Mieroszewski zmarł w 1976 r. Jak napisał Jerzy Giedroyc, wraz z nim umarła część „Kultury”. Był to w Polsce rok ważny. Tak zwane wydarzenia czerwcowe rozpoczęły właśnie rozszerzanie wolności i – co ważne – powstał niezależny ruch wydawniczy. Niestety, Juliusz Mieroszewski „nie przebił się” do polskiego czytelnika w kraju. Do dziś pozostał znany tylko w wąskich kręgach intelektualnych.
Profesor Habielski interesował się twórczością tego wybitnego publicysty politycznego od dawna. W 1992 r. ukazał się jego artykuł „Materiały do refleksji i zadumy (Juliusz Mieroszewski)” w „Kwartalniku Historii Prasy Polskiej”. W wydanej w 1995 r. pracy zbiorowej zatytułowanej „Myśl polityczna na wygnaniu. Publicyści i politycy polskiej emigracji powojennej” znalazł się rozdział jego autorstwa „Gra możliwości” poświęcony publicystyce Mieroszewskiego. W dwa lata później ukazała się książka „Finał klasycznej Europy”, stanowiąca wybór artykułów Mieroszewskiego, a wyboru dokonał i całość opracował właśnie Rafał Habielski. Zajął się też jego korespondencją. W 2012 r. ukazał się w jego opracowaniu wybór listów Mieroszewskiego zatytułowany „Listy z Wyspy. ABC polityki Kultury”, a także opracował i przypisami opatrzył trzytomowe wydanie (2020) korespondencji z lat 1957-1976 Jerzy Giedroyc – Juliusz Mieroszewski, (wcześniejsza korespondencja obejmująca lata 1946-1956 ukazała się w 1999 r. w oprcowaniu Krzysztofa Pomiana i Jacka Krawczyka). Słuchając wykładu prof. Habielskiego czuło się, że mówi o osobie mu bliskiej.
Katarzyna Bzowska
Fot. Wojciech Klas