Węgierski przyjaciel polskich poetów
Przygoda profesora György’ego Gömöriego z polskim językiem zaczęła się od letniej przygody. „Spędzałem wakacje nad Balatonem i tam poznałem kilku architektów. Któregoś dnia mieli grać w siatkówkę przeciwko grupie Węgrów, ale zabrakło im jednego gracza, więc zaproponowali mi, aby wystąpił w ich drużynie. Zgodziłem się. Wygraliśmy. To znaczy wygrałem z Polakami przeciwko moim rodakom”.
Anegdotę tę opowiadał profesor Gömöri podczas spotkania w POSKu, zorganizowanego przez Związek Pisarzy na Obczyźnie. Po tych wakacjach zaczął się uczyć polskiego i zainteresował polską literaturą. Po dwóch latach zgłębiania naszego języka na jesieni 1953 r., gdy na Węgrzech zaczęła się poststalinowska odwilż uzyskał trzymiesięczne stypendium ze Związku Pisarzy Węgierskich do Polski. Przeznaczone było dla przyszłych tłumaczy, a właśnie tłumaczem polskiej poezji Gömöri postanowił zostać.
„Poszedłem w Aleję Róż w Warszawie, gdzie mieszkało kilku poetów i zapukałem do drzwi Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. – opowiadał dalej. – Otworzył mi sam poeta. Poznałem go od razu. Dość niski, z dużą głową. Przedstawiłem się i zawołałem: ‘Chciałem Pana poznać, bo jest Pan obecnie jedynym polskim poetą’. Byłem bezczelny, ale zostałem zaproszony do środka.”
Bezczelny? A może raczej odważny, jak to czasem bywa u bardzo młodych ludzi. Zresztą tak właśnie Gömöri wówczas myślał o Gałczyńskim. Przed przyjazdem do Polski przeczytał węgierskie wydanie antologii polskiej poezji i wśród źle przetłumaczonych wierszy najczęściej na modłę socrealistyczną znalazł „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte” i zachwycił się. Podczas krótkiego pobytu w Warszawie poznał też innych poetów: Władysława Broniewskiego, Wiktora Woroszylskiego, Ryszarda Dobrowolskiego, Juliana Tuwima, a w Krakowie Tadeusza Nowaka, Adama Włodka ówczesnego męża, późniejszej noblistki Wisławy Szymborskiej, Juliana Przybosia. Odwiedził w Gliwicach poznanego wcześniej w Budapeszcie Tadeusza Różewicza. Niektóre z tych znajomości przetrwały lata, inne skończyły się dość szybko i to z różnych powodów. Na krótko przed powrotem do Budapesztu zgodnie z daną wcześniej obietnicą zadzwonił do Gałczyńskiego. Telefon odebrał ktoś inny, który poinformował, że właśnie tego dnia rano poeta zmarł na serce. Było to 6 grudnia 1953 r.
Najważniejszym wydarzeniem w życiu młodego poety – bo György Gömöri nie tylko wiersze tłumaczy, ale do chwili obecnej także je pisze, tylko po węgiersku – były wydarzenia z października i początku listopada 1956 r. Zaczęło się od Polski, a mówiąc ściślej od współorganizowania wiecu poparcia dla postulatów polskiego Października, gdy na Węgry dotarła wiadomość, że w stronę Warszawy jadą sowieckie czołgi. Ten ogromny wiec pod pomnikiem generała Józefa Bema rozpoczął wydarzenia, które przeszły do historii. „Mówi się często, że to było powstanie, ale to była rewolucja, bo nie był to tylko bunt przeciwko ówczesnej władzy. Był wytoczony cel: obalenie ówczesnego reżimu i pracowano nad programem przemian” – mówił profesor Gömöri, wyraźnie wzruszony wspomnieniem wydarzeń sprzed blisko 70 lat. Podczas tych kilku tygodni odżyła znajomość z Wiktorem Woroszylskim, który jako reporter wojenny został wysłany przez „Sztandar Młodych” do Budapesztu, a Gömöri stał się tłumaczem i przewodnikiem młodego dziennikarza i poety.
Gdy sowieckie czołgi opanowały stolicę Węgier stało się jasne, że dla takich jak on nie ma w tym kraju miejsca. Jak wielu innych pod koniec listopada znalazł się w Wiedniu i będąc tam otrzymał propozycję kontynowania studiów w Oxfordzie. I tak Wielka Brytania stała się jego krajem osiedlenia, którą opuszczał na dłużej jedynie jako wykładowca na dwóch uniwersytetach w USA – w Berkley i Harwardzie. Warto dodać, że na tym pierwszym prowadził zajęcia z polskiej gramatyki!
Po powrocie do Wielkiej Brytanii został zatrudniony jako wykładowca w Cambridge. Jak powiedział jeden z jego przyjaciół, chętnych by wykładać literaturę polska było wielu, ale byli to „Polacy, których znajomość angielskiego zawodziła, i Anglicy, którzy nie dawali sobie rady z polskim, więc zatduniono Węgra.” Katedrę polonistyki na tym uniwersytecie prowadził przez 30 lat aż do przejścia na emeryturę w 2001 r.
Pretekstem do spotkania w POSKu były nie tylko niedawne urodziny profesora, który trzy miesiące temu skończył 90 lat, ale też promocja jego niedawno wydanej książki „Moi polscy pisarze i poeci”. Bo grono twórców pióra rozszerzało się przez lata – spis nazwisk jest długi, obok już wspomnianych to: Czesław Miłosz, Halina Poświatowska, Zbigniew Herbert, Tymoteusz Karpowicz, Aleksander Wat, Józef Ratajczak, Leszek Kołakowski, Sławomir Mrożek, Jarosław Iwaszkiewicz, Kazimierz Wierzyński, Antonii Słonimski, Stanisław Barańczak, Wisława Szymborska. Nie wszystkich znał osobiście, czasem była to znajomość listowna (m.in. ze słynną Iłłą, jak nazywano Kazimierę Iłłakowiczównę, czy Witoldem Gombrowiczem). Na wspomnianą książkę składają się teksty wcześniej drukowane m.in. w „Odrze”, „Twórczości”, „Tekstach drugich”, paryskiej „Kulturze”, a także listy pisane do profesora pisane przez przyjaciół, poetów i pisarzy. Często, niestety, są to wspomnienia pośmiertne. Z pewnością lista polskich przyjaciół jest znacznie dłuższa, bo pojawiają się wzmianki m.in. o Bolesławie Taborskim, Adamie Zagajewskim i wielu innych.
György Gömöri nie jest oderwanym od rzeczywistości profesorem siedzącym w przysłowiowej wieży z kości słoniowej. Ma bardzo określone poglądy polityczne. Przez wiele lat był węgierskim informatorem Jerzego Giedroycia – korespondencja między nimi zatytułowana „Polski redaktor i węgierski polonista” ukazała się w 2018 r. W grudniu 2015 roku wziął udział w polsko-węgierskiej konferencji, która odbyła się w University College London. W swoim wystąpieniu nie krył negatywnej oceny prezydenta Węgier Victora Orbána. I dodał, że nie wyobraża sobie, aby Polacy zaakceptowali podobny reżim. Zapamiętałam to zdanie. Zaledwie w kilka dni później rozpoczęły się zmiany w polskim sądownictwie.